treść strony

Akcja: ewakuacja Erasmusowców z Afganistanu

„Nagle przestali się odzywać. I nie wiemy, czy ich pojmali, a może zastrzelili naszego”. Pracownicy Uniwersytetu Opolskiego w środku wakacji nadzorowali ewakuację swoich byłych studentów z opanowanego przez talibów Afganistanu.

  • fot. Archiwum Uniwersytetu Opolskiego

  • fot. Archiwum Uniwersytetu Opolskiego

  • fot. Archiwum Uniwersytetu Opolskiego

  • fot. Archiwum Uniwersytetu Opolskiego

Maile brzmią dramatycznie. „Pomóżcie nam!”, „Wyciągnijcie nas z tego piekła!”, „Byliśmy u was, pamiętacie?”. Młodzi Afgańczycy wysyłają je w połowie sierpnia. Piszą do osób, które kilka lat wcześniej poznali na Uniwersytecie Opolskim. – To nasi byli studenci – przyznaje dr Michał Wanke, koordynator programu Erasmus+ na Wydziale Filologicznym UO. I jeden z adresatów maili. Czyta, że sytuacja w Afganistanie robi się niebezpieczna. Talibowie opanowują kraj.
Wielu mieszkańców jest wystraszonych. Kobiety boją się wychodzić z domu, na ulicach słychać strzały. Studenci piszą o tym w listach. Dla nich to też trudna sytuacja. Po powrocie z Polski podjęli prace w instytucjach rządowych albo organizacjach działających na rzecz demokracji czy praw kobiet. – Jedna studentka pisała nam, że po przewrocie spaliła wszystkie książki w języku angielskim, opuściła dom i ukrywa się z obawy przed zemstą talibów. Wiedziała, że za bycie aktywistką w Afganistanie będzie szykanowana – mówi dr Wanke.
Uniwersytet Opolski jest jedyną uczelnią w Polsce, która współpracuje z uczelniami z Afganistanu w ramach programu Erasmus+. Stało się to możliwe po 2015 r., gdy zezwolono na realizację tego programu z krajami partnerskimi, niebędącymi członkami Unii Europejskiej. W latach 2016-2019 UO zrealizował we współpracy z uczelniami afgańskimi łącznie 37 mobilności studentów i pracowników. Afgańczycy studiowali semestr na Uniwersytecie Opolskim, głównie prawo i nauki społeczne. – Przyjechali do Polski, by poznać europejski system kształcenia i przenieść najlepsze wzorce do Afganistanu – mówi dr Wanke. Dla talibów jednak studiowanie za granicą to jak zdrada ojczyzny.

Światełko w tunelu
Równocześnie o pomoc kolegów z uczelni prosi Haris (imię zmienione). To Afgańczyk, który od kilku lat pracuje na Uniwersytecie Opolskim. Wcześniej studiował tu w ramach programu Erasmus+. Działa na rzecz praw kobiet. Chce, by miały takie same możliwości studiowania w Afganistanie jak mężczyźni. Od swoich bliskich Haris dowiaduje się, jak dramatyczna sytuacja panuje w jego kraju. Chce ich ściągnąć do Polski. – Przez trzy dni nie mogłem spać. Najbardziej bałem się o starszego brata, który pracował w organizacji pozarządowej wspieranej przez Stany Zjednoczone. Dla talibów takie osoby były na celowniku – opowiada Haris. – Wiedzieliśmy, że ściągnięcie byłych studentów do Polski będzie trudne – opowiada dr Wanke.
Procedura wizowa nie wchodzi w grę. Zdobycie zezwolenia na przekroczenie granicy zajmuje czas, a decyzję podejmują służby dyplomatyczne w New Delhi, które odpowiadają za tamten rejon świata. W tym czasie do Michała Wanke dzwoni wolontariuszka z Warszawy. Prosi o pomoc w ewakuacji rodziny pracownika afgańskiej uczelni. – Znałem go, jest w zarządzie partnerskiej uczelni z Afganistanu. Zapytała, czy możemy wydać zaświadczenie, że współpracował z UO. Miało to ułatwić rozmowy z naszymi służbami dyplomatycznymi, które organizowały ewakuację do Polski. Zgodziliśmy się bez wahania – relacjonuje dr Wanke.
Dzień później dostał informację, że afgańskiego pracownika i jego rodzinę udało się sprowadzić do Polski. – Wtedy pomyślałem, że i my możemy ściągnąć naszych studentów oraz rodzinę Harisa – opowiada dr Wanke. Role się odwracają. Teraz to on prosi znajomą o pomoc. Słyszy, że trzeba działać szybko.

Wszystkie ręce na pokład
Do akcji włącza się Halina Palmer-Piestrak, koordynatorka uczelniana programu Erasmus+ na UO. – Musieliśmy zebrać dane osobowe afgańskich studentów, dokumenty związane z ich pobytem w Opolu i napisać poświadczenia o współpracy między uczelniami – mówi Halina Palmer-Piestrak. Na opolskiej uczelni zbiera się grupa osób zaangażowanych w pomoc Afgańczykom. – Uruchomiliśmy kontakty do ministrów, europarlamentarzystów, ambasadorów, organizacji humanitarnych. Dzięki temu dość szybko dotarliśmy do decydentów – opowiada Halina Palmer-Piestrak.
Uczelnia prosi polskie władze o ściągnięcie do Polski osiemnastu Afgańczyków – studentów i bliskich Harisa. Pracownicy uczelni muszą ustalić, jak z każdą z osób urzędnicy będą się kontaktować. To trwa.
O wsparcie prosi polskie władze także rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. Marek Masnyk. W liście pisze, że „fundamentalistyczny reżim przejmujący przemocą władzę w Afganistanie zapewne wyciągnie konsekwencje wobec rodziny [naszego pracownika – przyp. red.] za ścisłe związki ze światem Zachodu i aktywne działanie na rzecz edukacji, zwłaszcza kobiet, które stanowiły połowę grupy naszych studentów”. Dodaje, że „wśród sześciorga naszych studentów potrzebujących pomocy są aktywistki, współpracownicy i współpracowniczki demokratycznych organizacji pozarządowych, którzy właśnie ze względu na swoją aktywność w ojczyźnie zostali wyłonieni spośród setek kandydatów do stypendium w UO w latach 2016-2019”.

P na prawej dłoni
– Pozostało czekanie na odpowiedź – wspomina Halina Palmer-Piestrak. Ona koordynuje akcję z gór, z wakacji. W tym czasie dr Wanke wraca do Opola z wyjazdu naukowego w Portugalii. – Był taki moment, że poprosiłam go, aby przejął koordynowanie akcją na parę godzin, bo kosztowało mnie to zbyt wiele nerwów – przyznaje Halina Palmer-Piestrak.
Studenci i rodzina Harisa dostają informację od polskich służb: są wpisani na listę ewakuacyjną i następnego dnia o czwartej rano mają dotrzeć na lotnisko w Kabulu. W instrukcji czytają, że mają zabrać ze sobą tylko telefony, powerbanki, paszporty oraz wodę i suchy prowiant. – Mieli się nie wyróżniać w tłumie – wyjaśnia dr Wanke. Informacje przekazano im przez szyfrowane komunikatory. Poproszono, by się nie rozdzielali, a na prawej dłoni wymalowali literę P (jak Poland), znak rozpoznawczy dla żołnierzy, którzy mieli ich przejąć.

Broń do skroni
Michał Wanke budzi się w nocy. Włącza komputer i ze swojego mieszkania koordynuje sytuację w oddalonym od Opola o 4500 km Kabulu. – Odpaliłem mapy satelitarne, by łatwiej było nawigować. Teren wokół lotniska znałem, bo byłem w Afganistanie w ramach wyjazdów naukowych z programu Erasmus+ – opowiada. Telefon dzwoni non stop. – Rozmawiałem z Amerykanami, znajomymi żołnierzami z Polski, przedstawicielką fundacji ICAD udzielającej pomocy humanitarnej. Dzięki nim wiedzieliśmy, jak przebiegają takie ewakuacje i którędy najbezpieczniej się przemieszczać – relacjonuje dr Wanke.
W pewnym momencie robi się dramatycznie. Haris odbiera telefon od bliskich. Słyszy, że talib przystawił broń do skroni jego brata i groził, że go zabije. Wtedy siostra zasłoniła go swoim ciałem. Dzieci zaczęły płakać. Talib odpuścił. Rodzice Harisa, którzy też mieli być ewakuowani, w ostatniej chwili decydują się, by zostać. – To starsi ludzie, chorują, bali się życia w innym kraju, choć chcieli być jak najbliżej nas – opowiada Haris.

Przestają się odzywać
Afgańczycy mają kontakt z pracownikami uczelni przez WhatsAppa. – Ukradkiem robili zdjęcia i nam je wysyłali. Dzięki temu wiedzieliśmy, gdzie są i jak ich kierować pod Abbey Gate, gdzie mieli czekać na nich żołnierze – opisuje dr Wanke. Dodaje, że rwało się połączenie. – Wiedzieliśmy, że ludzie byli gotowi się stratować, byle tylko dostać się na płytę lotniska – opisuje pracownik UO. Zadanie jest trudne, bo trzeba przecisnąć się pod bramę, którą otwierają amerykańscy żołnierze, i dać się zauważyć. Część studentów trzymała kartki z napisem „University of Opole”.
– Nagle przestali się odzywać. Jednocześnie w mediach społecznościowych pojawia się informacja, że zabito tam człowieka i wybuchła panika. I teraz nie wiemy, czy ich pojmali, a może zastrzelili naszego. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybyśmy wpakowali ich nie tam, gdzie trzeba – zawiesza głos dr Wanke.
Kolejna wiadomość przychodzi po dłuższej przerwie. – O godz. 17 napisali, że są po drugiej stronie, z żołnierzami. Odetchnąłem z ulgą – wspomina. Przed ekranem komputera, na komunikatorach i z telefonem w ręku spędził 13 godzin. – Dla mnie właśnie skończył się tamten dzień – śmieje się dr Wanke.

Miałem marzenia…
Dla studentów i rodziny Harisa jeszcze nie. Do Polski docierają na raty. Z przesiadkowymi lotami w Uzbekistanie i Gruzji. Dalej Warszawa, ośrodek dla cudzoziemców, a po odbyciu kwarantanny bus do Opola.
– Nie wiem, jakimi słowami wyrazić wdzięczność przyjaciołom z Opola i polskim władzom za wsparcie – mówi jeden z ewakuowanych Afgańczyków. Na Uniwersytecie Opolskim zaczął nowe studia na ekonomii. Podobnie jak jego koleżanka: – Bardzo się cieszyłam, wracając dwa lata temu do Kabulu. Studia w Opolu dużo mi dały i tego doświadczenia nigdy nie zapomnę. Niestety, tak jak wielu moich znajomych, którzy też wyjechali na Erasmusa za granicę, teraz muszę uciekać z własnego kraju przed prześladowaniami. Dla mnie nauka tutaj to jedyny sposób, by wyzwolić się z tego koszmaru.
Podobnie pobyt w Opolu traktuje inny student ewakuowany z Afganistanu. Martwi się o rodzinę, która została w Kabulu: – Byliśmy szczęśliwi, bliscy byli ze mnie dumni. Pracowałem w Ministerstwie Łączności i Informatyki. Czułem, że się rozwijam, miałem marzenia i nagle wszystko się załamało. Nie przypuszczałem, że tak szybko upadnie nasz rząd.
Afgańczykom przyznano już status uchodźcy. Doktor Michał Wanke spotyka się z nimi regularnie. Pomaga przygotować CV, informuje o bieżącej sytuacji prawnej. Uczelnia zapewnia wsparcie psychologa i prawnika. – Muszą się zadomowić i usamodzielnić. Znają angielski, studiują na kierunku biznesowym, nie powinni mieć problemów ze znalezieniem pracy – uważa dr Wanke. Wtrąca się Halina Palmer-Piestrak: – Niewykluczone, że również teraz wybiorą się na Erasmusa+, tym razem jako regularni studenci UO.

Zainteresował Cię ten tekst?
Więcej podobnych znajdziesz w najnowszym numerze Europy dla Aktywnych 4/2021.