treść strony

Bo(v)ski debiut na Erasmusie

O zaletach niespiesznego studiowania, sztuce stawiania na swoim oraz wyjeździe na Erasmusa do Niemiec, gdzie po raz pierwszy zaśpiewała swoje piosenki przed publicznością, opowiada piosenkarka, autorka tekstów i ilustratorka Magda Grabowska-Wacławek – znana jako Bovska.

  • Warto podążać za intuicją i iść tam, gdzie czujemy, że jest nasze miejsce

    fot. Olga Urbanek

Na Erasmusa pojechała Magda, a wróciła z niego Bovska. To za granicą wymyśliłaś swój pseudonim artystyczny?
Tak było. Jeszcze przed wyjazdem do Niemiec szukałam dla siebie pseudonimu. Na Erasmusie padł pomysł, bym zagrała na uczelni koncert. Trzeba było to ogłosić, dlatego razem z przyjaciółką, którą tam poznałam, wymyślałyśmy najbardziej chwytliwe dla mnie pseudonimy. Stanęło na Bovskiej, która nawiązuje do mojego nazwiska.

Magda Grabowska nie przyciągnęłaby tłumów? Bovska brzmiała międzynarodowo?
Na pewno atrakcyjniej, choć zaznaczę, że mój Erasmus był kameralny. Na uczelnię artystyczną w Halle, w środkowych Niemczech, przyjechałam na jeden semestr z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Było nas zaledwie kilkoro z różnych państw, zostaliśmy rozdzieleni po różnych wydziałach. Trzymałam się co prawda blisko z Czeszką, Włochem czy dziewczynami z Turcji i Indii, ale nie stworzyliśmy typowej erasmusowej społeczności. Bardziej zasymilowałam się z ludźmi z mojej pracowni ilustracji, gdzie byłam jedyną osobą z Erasmusa i miałam do czynienia ze studentami niemieckimi. Pracownia znajdowała się w osobnym budynku z ogródkiem. Mieliśmy do niego dostęp przez całą dobę, a wieczorami wspólnie spędzaliśmy czas, np. przy grillu. Łatwo nawiązuję relacje, więc z niektórymi szybko się zaprzyjaźniłam.

To tam zrodził się pomysł na twój koncert?
Poniekąd. Do Niemiec zabrałam ze sobą instrument z myślą o tym, że będę miała czas, żeby pisać piosenki. Gdy dowiedziały się o tym koleżanki, zaczęły mnie namawiać, żebym je zagrała. Główny budynek szkoły znajduje się w starym zamku z piękną klatką schodową, witrażami w oknach i fortepianem. Pomyślałam: „Idealne miejsce na koncert!”, a Sophie, moja erasmusowa opiekunka, zarządziła: „Zorganizujemy ci występ”. Przygotowałam papierowe zaproszenia, które wręczyłam wszystkim, których znałam. Przyszło ok. 40 osób, także mój profesor. Oni siedzieli na poduszkach, a ja śpiewałam do mikrofonu i grałam na fortepianie.

To był twój pierwszy koncert przed publiką?
Równolegle studiowałam w Warszawie na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina, więc miałam za sobą dziesiątki występów – ale nigdy wcześniej nie śpiewałam publicznie swoich piosenek. W Halle zrobiłam to po raz pierwszy. Sporo ich napisałam, a warunki do wykonania były idealne. Być może fakt, że byłam za granicą, sprawił, że się odważyłam. Nie bałam się oceny innych i czułam się swobodniej niż w Polsce, bo środowisko muzyczne jest u nas bardzo krytyczne. To było fantastyczne doświadczenie.

Stresowałaś się?
Trochę tak, ale też bardzo się cieszyłam. To było dla mnie ważne wydarzenie – występ w Halle i pozytywna energia, którą wtedy dostałam od ludzi, pozwoliły mi się przełamać. Po powrocie z Erasmusa zagrałam koncert akustyczny w Bibliotece Krasińskich w Warszawie vis-à-vis mojej uczelni muzycznej. Było tylko pianino i mój głos. Mimo dużego stresu uwierzyłam w siebie i uznałam, że to, co robię, jest wartościowe. Zresztą wyjazd na Erasmusa ogólnie otworzył mnie na innych i pokazał, że świat wokół mnie jest mniejszy, niż mi się wcześniej wydawało. Dziś młodzi ludzie mają zupełnie inną perspektywę i znacznie częściej wyjeżdżają na studia za granicę. Ja jestem z pokolenia, w którym nie było to jeszcze tak popularne. Marzyłam o studiach w Anglii, ale w tamtych czasach nie było to dla mnie osiągalne finansowo.

Halle to był świadomy wybór czy przypadek?
Moim marzeniem był wyjazd na uczelnię do Berlina. W Akademie der Künste nie mieli jednak wolnych miejsc na wydziale grafiki. Nie żałuję jednak, bo ostatecznie w ramach Erasmusa mogłam uczestniczyć w organizowanych przez tę uczelnię warsztatach poświęconych szablonom, pod kierunkiem Henninga Wagenbretha, znanego niemieckiego grafika i ilustratora, który świetnie gra na instrumentach muzycznych. Przez kilka dni wykonywaliśmy zadania, później je omawialiśmy, a wieczorami spędzaliśmy miło czas. Przy okazji poznałam kilka osób... Było super! 

Wyjazd na Erasmusa był rewelacyjny również z tego powodu, że miałam okazję pomieszkać dłużej w mniejszym mieście. Jestem warszawianką, a w Halle czułam się jak na wakacjach. To urokliwe miasto z przepięknym rynkiem, niezniszczone w czasie wojny, które można objechać rowerem w godzinę. Nie ma tam zagranicznych turystów, dlatego my, erasmusowcy, stanowiliśmy atrakcję dla mieszkańców. Fajnie się tam żyło.

Z tego, co mówisz, wynika, że wyjazd traktowałaś przede wszystkim jako szansę na rozwinięcie skrzydeł, poznanie autorytetów i punkt na drodze do jasno określonego celu, a nie jako imprezowy przystanek w trakcie studiów.
Zdecydowanie! Jechałam do konkretnej pracowni i konkretnego człowieka. Trafiłam pod skrzydła prof. Hansa-Georga Barbera, wspaniałego artysty, który działa na pograniczu ilustracji i malarstwa, i jest znany pod pseudonimem „Atak”. Byłam bardzo ciekawa, jak się u niego studiuje. Polecił mi go prof. Zygmunt Januszewski, mój nauczyciel z ASP. To on mnie zaraził pasją do ilustracji. Zdecydowałam się na Erasmusa, by sprawdzić, czy to jest to, co najbardziej lubię w grafice. Wiedziałam też, że to oznacza oderwanie się od dotychczasowych obowiązków.

W zamian podarowano mi czas – zajęć na niemieckiej uczelni nie było zbyt wiele. Nie musiałam się też stresować znajomością języka niemieckiego. Nie była kluczowa, bo byłam na kierunku bardzo praktycznym, więc mogłam spokojnie robić swoje. Poza tym lubię wyjeżdżać sama w nieznane. Wiem, że nie wszystkim łatwo jest się odnaleźć w takiej sytuacji, ale to świetna szkoła dorosłości.

Gdy miałaś 18 lat, rodzice chcieli, byś studiowała architekturę. Od początku wiedziałaś, że to nie dla ciebie?
Mój tata bardzo na to nalegał. A ja nie chciałam być architektem, bo nie interesował mnie inżynierski zawód. Marzyłam, by tworzyć inne rzeczy. Nie mógł tego zrozumieć. Ale cóż, stoczyłam walkę o siebie, choć było to trudne. I w końcu także tata we mnie uwierzył. Teraz bardzo mi kibicuje.

Ostatecznie studiowałaś dwa kierunki, oba artystyczne. Dało się to pogodzić?
Po liceum zdawałam na ASP, ale nie zostałam przyjęta, choć były to moje wymarzone studia. W kolejnym roku zostałam studentką Akademii Muzycznej [później zmieniła nazwę na Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina – przyp. red.], ale znów nie dostałam się na ASP. To była dla mnie wielka tragedia. Udało się dopiero za trzecim razem, choć już wtedy studiowałam rytmikę w Akademii Muzycznej. Nagle okazało się, że jestem jednocześnie na dwóch dość wymagających uczelniach artystycznych i musiałam między nimi lawirować. W końcu wzięłam urlop dziekański w Akademii Muzycznej, a później dwa lata zaliczyłam w rok, bo miałam indywidualny tok nauczania.

To był moment, gdy zastanawiałaś się, czy bliżej ci do rysunku, czy do muzyki?
Wówczas wiele osób mówiło mi, że muszę wybrać, co mam robić, i nie akceptowało mojej podwójnej drogi. Posłuchałam jednak intuicji, bo byłam przekonana, że w każdej z tych dziedzin się realizuję. W Akademii Muzycznej odnalazłam przyjemność w tworzeniu muzyki i w tańcu. To mnie fascynowało. Jednocześnie zastanawiałam się, jak to połączyć ze światem plastycznym. Odpowiedzi na to pytanie szukałam, robiąc najróżniejsze eksperymenty. Na przykład z przyjaciółką zorganizowałyśmy w Akademii Muzycznej festiwal (nazywał się Com’in Festival), który łączył uczelnie artystyczne, a tym wspólnym mianownikiem była improwizacja. To było wielkie przedsięwzięcie: zdobyłyśmy pieniądze na to wydarzenie, założyłyśmy orkiestrę, zaprosiłyśmy gwiazdy, dogadałyśmy się z uczelnią, by udostępniła nam swoje zasoby. Studia dały mi odwagę do tego, by realizować śmiałe marzenia, i pokazały, że jeśli czegoś się pragnie, to trzeba próbować to zrobić. I jeśli się tego boisz, to znaczy, że jest dobrze.

Że jest dobrze?
Tak, bo zawsze się boisz, gdy coś jest nieznane i cię przerasta. Ale jeśli to zrobisz, przestaje cię tak przytłaczać. Tak to działa nie tylko w branży muzycznej. Nagranie własnej płyty jest czymś tak niewyobrażalnym dla kogoś, kto jest na samym początku, że może się wydawać szalenie trudne. Też tak czułam. Ale przestało mi się to wydawać niemożliwe, gdy zdałam sobie sprawę, że mam na koncie wiele różnych doświadczeń, które złożyły się na to, gdzie dziś jestem. Na pewno pomogły mi studia. Choć nie trzeba studiować sztuk plastycznych czy muzyki, by później zajmować się tymi dziedzinami, nauka na uczelni pozwala poznać ludzi, którzy mają podobne pasje i z którymi można realizować najróżniejsze pomysły. Dla mnie studia były konieczne do utwierdzenia się w przekonaniu, że mam prawo robić to, co chcę, i zbudowania poczucia własnej wartości.

Czułaś presję – wewnętrzną bądź zewnętrzną, którą drogę zawodową wybrać? Czy może postanowiłaś zrobić wszystko w swoim tempie i w zgodzie ze sobą?
Czułam ogromną presję, ale nie potrafiłam szybko podjąć decyzji, więc dałam sobie czas. Pozostałam wierna sobie, a w międzyczasie szukałam pracy. Byłam w o tyle komfortowej sytuacji, że rodzice trochę mi pomagali i tak bardzo nie cisnęli, więc nie musiałam zarabiać od początku studiów. Szybko zdałam sobie sprawę, że jeśli chce się wykonywać zawód artystyczny, to wybiera się życie z ryzykiem. W sztuce trzeba stawiać na siebie i wierzyć w to na 100 proc. Długo szukałam swojej drogi, ale dzięki temu czuję się spełniona. Kocham pisać piosenki i tworzyć im oprawę wizualną w postaci teledysków czy okładek płyt. Staram się wszystko kontrolować, bo chcę, żeby to było na maksa moje.

Na to potrzeba czasu? Bo mam wrażenie, że dziś w świecie muzycznym debiutują coraz młodsi, którzy idą na żywioł, trafiają w objęcia wielkich wytwórni, menedżerów i muszą mieć ogromną siłę, by w takich warunkach zawalczyć o swoją autonomię. A ty weszłaś na ten rynek stosunkowo późno, ale na swoich warunkach.
U mnie to było bardzo świadome i było całkowitym spełnieniem moich marzeń. Miałam odpowiednie narzędzia, by wiele rzeczy zrobić po swojemu. Mam warsztat muzyczny, który z każdym kolejnym albumem i koncertem jest coraz lepszy. Gdy debiutowałam, wiedziałam już dobrze, czego chcę od życia. Ale z drugiej strony nie miałam pojęcia o branży. Uczyłam się na własnych błędach. Nie widzę jednak niczego złego w tym, że ktoś zaczyna karierę w bardzo młodym wieku. Gdy miałam 18 lat, też marzyłam o tym, żeby śpiewać, choć w tamtym czasie wydawało mi się to abstrakcyjne. Ja potrzebowałam czasu, żeby dojrzeć i uwierzyć w siebie, ale każdy ma swoją drogę.

Co byś powiedziała wchodzącym w dorosłość, którzy mają marzenia, ale brakuje im sił, by się ich trzymać?
Warto stawiać na siebie i wybierać taki kierunek studiów, który nas naprawdę interesuje. Jeśli są zawody wymagające, zachęcam do podjęcia wyzwania. Wystarczy pasja i czas, by stać się w jakiejś dziedzinie ekspertem. Warto też podążać za intuicją i iść tam, gdzie czujemy, że jest nasze miejsce. Mam znajomych, którzy wbrew swojej woli studiowali kierunek sugerowany im przez rodziców. Ostatecznie i tak robią to, co chcieli, tylko że dojście do tego trwało znacznie dłużej, niż gdyby posłuchali siebie. Szkoda czasu. Jeśli jest coś, o czym marzysz, zacznij to robić już dziś.

Bovska – znana jest jako wokalistka, autorka tekstów i muzyki oraz performerka. Mniej znana jako malarka i graficzka. Wydała pięć studyjnych albumów, w tym ostatni pt. Dzika (2023). W jej twórczości muzyka i sztuki wizualne przeplatają się: potrafi opowiadać o tym samym, korzystając z różnych narzędzi. Na koncie ma występy na najważniejszych festiwalach w kraju, nominacje do MTV Video Music Awards i Fryderyków (m.in. za debiut w 2016 r.), a także wystawy indywidualne.