treść strony

Efekt motyla

Jedno z pozoru małe wydarzenie wywołuje mnóstwo następujących po sobie zmian. A świetnym tego przykładem jest historia Patrycji Mielniczek, wolontariuszki fundacji Sempre a Frente, która w ciągu roku zwiedziła ponad 10 krajów i założyła własne stowarzyszenie Heaven on Earth.

  • Patrycja z koleżanką z projektu

    fot. archiwum prywatne

  • W trakcie promowania Europejskiego Korpusu Solidarności

    fot. archiwum prywatne

  • Ślimak Fundacji Sempre a Frente towarzyszył Patrycji w podróży

    fot. archiwum prywatne

A wszystko zaczęło się od Ukrainy, twojego pierwszego wyjazdu na projekt z Erasmus+...
Ukraina zmieniła moje życie diametralnie. Zmieniła się po niej moja sytuacja mieszkaniowa, zmieniły moje relacje i przyjacielskie i związkowe. Czuję, że to był impuls do eksplorowania, doświadczenia czegoś nowego. Naprawdę chciałam podróżować. W tym czasie pracowałam przy projekcie „Wolontariat to się opłaca” i tak poznałam Darka Figurę z fundacji Team Teatrikon. Pewnego dnia napisał do mnie, że szuka ludzi na cito na erasmusowy wyjazd na Ukrainę. Akurat w tym czasie byłam pierwszy w Niemczech. Kiedy przeczytałam tę wiadomość, spontanicznie postanowiłam zgodzić się na wyjazd. W ekspresowym tempie wyrobiłam paszport i pojechałam. To był mój pierwszy taki projekt i w zasadzie nie wiedziałam, co tam robię. Czułam się trochę zagubiona. Mój angielski tak kulał, że trzymałam się cały czas dziewczyny z Polski i szturchałam ją, co chwilę szepcząc: „Ej, weź mi przetłumacz, bo nie rozumiem, co to znaczy, co teraz powinnam powiedzieć? A jak będziemy prezentować nasze zadanie, to ty możesz mówić, bo ja się boję". Miałam wielką blokadę, wstydziłam się, że nie potrafię mówić po angielsku.

To co takiego się wydarzyło, że w ciągu dni zmieniłaś myślenie o sobie i o swojej przyszłości?
Zauważyłam, że na tym projekcie było bardzo dużo ambitnych ludzi. Nie wiedziałam, że tacy w ogóle istnieją. To złamało mój dotychczasowy światopogląd. Pracowaliśmy przez osiem dni od dziewiątej rano do dwudziestej. Mieliśmy zajęcia praktycznie przez cały czas, było bardzo intensywnie. Codziennie stały przed nami nowe wyzwania. Tak naprawdę z tego pierwszego projektu merytorycznie wyniosłam bardzo mało, bardziej zainspirowali mnie ludzie z innych krajów, żeby się rozwijać i poznawać siebie.

A po powrocie do Polski podjęłaś bardzo ważne decyzje.
Tak, zmieniłam styl życia. Naszła mnie refleksja: „Patka, ty nie jesteś usatysfakcjonowana z bycia w miejscu, w którym jesteś, potrzebujesz jakiejś zmiany, a kiedy to zrobisz, możesz osiągnąć naprawdę bardzo dużo”. Odcięłam się od poprzedniego życia – ludzi i aktywności, z którymi byłam do tej pory związana. Zaczęłam od nowa. Związałam się z programem Erasmus+ i środowiskiem tych wspaniałych ludzi. Po projekcie na Ukrainie miałam trzy miesiące przerwy od wyjazdów i w lutym 2019 roku pojechałam na projekt do Rumunii. Tam poznałam świetnych Greków, których potem odwiedziłam w Salonikach. Zaczęłam tworzyć siatkę rewelacyjnych kontaktów w całej Europie.

A na miejscu w Polsce związałaś się z fundacją Sempre a Frente.
Tak, pomiędzy wyjazdami angażowałam się w działania fundacji i organizowałam projekty w mieście, w którym studiowałam, czyli Lublinie. W fundacji najbardziej rozwinęłam się, jeżeli chodzi o życie zawodowe. Poprzez wolontariat podniosłam swoje kompetencje, szczególnie umiejętności miękkie. To tutaj, razem z innymi wolontariuszami, napisałam swój pierwszy projekt „Las rozwoju”, który został dofinansowany przez Europejski Korpus Solidarności. Jednym z działań podczas „Lasu” była akcja #JestemOwocemWolontariatu, podczas której na facebookowych tablicach dzieliliśmy się swoimi wspomnieniami związanymi z wolontariatem. I mogę zdecydowanie powiedzieć, że jestem takim owocem. Z Sempre a Frente napisałam też swój kolejny projekt, który poruszał tematykę uzależnienia cyfrowego i przeprowadzania odwyku od mediów, telefonów i ogólnej cyfryzacji. Dzięki temu potrafię pisać projekty już samodzielnie. 2019 był więc rokiem totalnej eksploracji świata i doświadczania.

Ile krajów udało ci się zaliczyć w 2019 roku?
W sumie 11. Zwiedziłam między innymi Rumunię, Litwę, Szwecję, Węgry, Francję, Grecję i Chorwację.

Niezły wynik!
Zgadza się! Byłam na Kursach Treningowych (Training Courses), Wymianach Młodzieży (Youth Exchanges) oraz na Wolontariacie Europejskim (European Solidarity Corps), który wtedy nosił jeszcze nazwę EVS. To był naprawdę szalony czas. Kończyłam wtedy studia, nie wiem, jak to wszystko ze sobą pogodziłam: podróżowanie, studiowanie i pisanie pracy licencjackiej. A kiedy już usiadłam do tego licencjatu, powstał on w dwa tygodnie. Skoncentrowałam wszystkie siły, żeby zamknąć ten rozdział w życiu i dalej zwiedzać świat. Obroniłam się dziewiątego lipca i cztery dni później byłam w drodze do Chorwacji na dwumiesięczny wolontariat, podczas którego organizowałam Summer Camp dla chorwackich dzieci i młodzieży z Belgii.

I na czym polegał taki wolontariat?
Mieliśmy za zadanie animować czas dzieci na przeróżne sposoby. Prowadziłam zajęcia ruchowe, na przykład zumbę w morzu albo „taniec czekolady”. Nigdy po sobie bym się nie spodziewała, że stanę przed grupą i będę instruktorem zajęć. Ku radości dzieciaków, gotowałam kopytka dla trzydziestoosobowej grupy. Coś wspaniałego. Zorganizowaliśmy też mały festiwal filmowy. Prowadziliśmy zajęcia z recyklingu – wykorzystywaliśmy m.in. stare drewniane palety, puszki, butelki czy inne odpady i dawaliśmy im drugie życie, konstruując meble. Działo się naprawdę wiele. A najcudowniejsze było spanie w namiocie nad samiutkim Morzem Śródziemnym. Choć przyznam, że nie chciałabym drugi raz przeżyć burzy w takich okolicznościach. Cieszę się, że dobrze wykorzystałam poprzedni rok, bo patrząc na sytuację pandemiczną, nie wiem, kiedy coś takiego znów będzie możliwe.

Trzeba korzystać, kiedy się da.
Tak! Kiedy tylko mogę, łapię okazje, które pojawiają się na erasmusowych grupach na Facebooku. Na marginesie, takie grupy to bardzo dobre źródło informacji o projektach, których powstaje mnóstwo, wystarczy tylko na nie aplikować i czekać na decyzję organizatorów. Wybór tematów wyjazdów i destynacji jest naprawdę duży. Wystarczy tylko chcieć poszukać, a możliwości pojawią się same.

Rozmawiając z osobami, które przeżyły Erasmusa, często słyszę, że dzięki niemu zyskują odwagę. Ty też, będąc na południu Europy, zdecydowałaś się na ryzykowny dość krok – samotny autostop przez Bałkany.
To była niesamowita przygoda. Zwiedziłam sama Słowenię, Macedonię Północną, Chorwację i Serbię. Na szczęście trafiłam na bardzo pomocnych ludzi. Po drodze spotkałam szaloną rodzinkę, która podwiozła mnie przypadkiem na zjazd fanów Volkswagena, na którym spontanicznie postanowiłam zostać przez kilka dni. Podzielili się ze mną namiotem, kupili mi materac, nakarmili i podarowali ciepłe ubrania, bo nie byłam przygotowana na chłodniejsze noce. Potem odwiedziłam Dorotę z Polski, która była na kilkumiesięcznym Wolontariacie Europejskim w Skopje. Było tak rewelacyjnie, że moja wizyta u niej przedłużyła się do ponad tygodnia. Mogłam pozwolić sobie na szybką zmianę decyzji, co było niesamowite, bo na co dzień żyłam według jakiegoś planu. Czułam się totalnie wolnym człowiekiem w tamtym momencie. Na pewno stałam się też odważniejsza, bardziej pewna siebie.

Potem na twojej mapie podróży pojawiła się Francja. A gdyby nie ten wyjazd, nie byłabyś teraz współwłaścicielką stowarzyszenia. Choć z pozoru to tragiczna historia z kradzieżą w tle...
Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę zostać okradziona. Po przylocie do Francji, będąc już na lotnisku, zorientowałam się, że nie mam przy sobie bagażu, w którym miałam między innymi laptop, dwieście euro i wszystkie potrzebne dokumenty. Od tamtej pory nigdy nie trzymam wszystkiego w jednej torbie! Straty na około cztery tysiące złotych. Zamiast skupić się na projekcie, kursowałam między Cabris a lotniskiem, żeby wyjaśnić tę sprawę. Niestety, policji nie udało się znaleźć moich rzeczy. Pojawił się też problem powrotu do kraju, ponieważ nie miałam przy sobie ani dowodu osobistego, ani paszportu. Na szczęście w czasie mojego pobytu moja współlokatorka przysłała mi paszport kurierem. Jeden problem z głowy. W międzyczasie pojawił się kolejny – powódź. Miejsce, w którym odbywał się projekt, zostało kompletnie zalane, sucho było tylko w paru pomieszczeniach, więc musieliśmy znaleźć inny budynek, żeby się do niego przenieść. Byłam kompletnie wycieńczona, ale też dziwnie spokojna, że wszystko się pomyślnie ułoży. Choć od początku z tym wyjazdem było coś nie tak. Jednak po kilku małych tragediach okazał się być naprawdę ważnym punktem w moim życiu. Poznałam tam mojego obecnego chłopaka, Brama. A po kilku miesiącach naszego związku założyliśmy w Holandii stowarzyszenie Heaven on Earth...

...które funkcjonuje dość prężnie.
Tak, niedawno dostaliśmy dofinansowanie na dwa nasze projekty, właśnie idziemy za ciosem i składamy wnioski na kolejne. Przeniosłam się do Bredy, więc teraz jest nam o wiele łatwiej je pisać. Co ważne, obojgu nam zależy na szerzeniu ekologii, zmianie myślenia o środowisku, ale i o sobie samych. Dlatego właśnie nasze działania krążą wokół tematów natury, człowieka, mindfulness. Oboje bardzo się w tym spełniamy i jestem wdzięczna Erasmusowi, że w ogóle się poznaliśmy i możemy wspólnie robić świetne i ważne rzeczy.