treść strony

Marcelina Maciąg: NATO, Stanford i...?

Współpracuje z NATO, wkrótce zacznie studia na Uniwersytecie Stanforda, a w przyszłości chce zostać pierwszą prezydentką Polski. 18-letnia Marcelina Maciąg ma klucz do swoich marzeń

  • Mimo młodego wieku, Marcelina angażuje się w bardzo wiele projektów społecznych i inicjatyw

    fot. Szymon Łaszewski

W tym roku skończyłaś 18 lat. Wreszcie mogłaś zagłosować. Duże przeżycie?
Ogromne! Wybory prezydenckie były pierwszymi, w których mogłam oddać głos. Czekałam na to wiele lat, w końcu poczułam sprawczość. Uważam, że pójście na wybory to wzięcie odpowiedzialności za przyszłość kraju. Nasz głos jest po to, by podzielić się z innymi informacją, jakiej Polski chcemy przez kolejne pięć lat. Cieszę się, że w tych wyborach frekwencja wśród młodych wyniosła ponad 70 proc. Mam nadzieję, że w następnych będzie jeszcze wyższa.

Już teraz mówisz, że chcesz zostać prezydentką Polski. Żeby móc kandydować, musisz mieć skończone 35 lat. To będzie 2042 rok. Odległa perspektywa.
Bardzo bym chciała, żeby polityka się zmieniła, bo dziś jest inna, niż być powinna. Od dziecka marzę, by zostać pierwszą prezydentką Polski. Wierzę, że potrzebujemy osoby, która będzie łączyć i budować mosty, która będzie tworzyć nowe, silne pokolenie, która będzie dbać o prawa słabszych i wesprze przedsiębiorców, która zapewni kobietom sprawiedliwą reprezentację, a jednocześnie będzie je inspirować.

Brzmi jak przemówienie na wiecu wyborczym.
Może to kwestia ostatnich miesięcy. Przed wyborami wzięłam udział w programie „Jestem Liderką”. Moją mentorką była ministra Barbara Nowacka. Podróżowałam z nią po Polsce kampanijnym busem. Był oklejony hasłem „Kobiety na wybory”. Zachęcałyśmy do oddania głosu nie tylko panie, ale też młodych i ludzi starszych. Te spotkania dodały mi wiary w siłę kobiet i ich przywództwo. Dziś niestety rzadko są obsadzane na najwyższych stanowiskach.

Z drugiej strony trzecią osobą w państwie jest kobieta. To marszałkini Senatu. Tyle że dotychczasowe wyniki wyborów prezydenckich w naszym kraju pokazują, że Polacy jakoś niechętnie widzą w roli głowy państwa kobietę.
Wierzę, że da się to zmienić. Skoro połowę społeczeństwa stanowią kobiety, to czemu mają tak skromną reprezentację w polityce? Przecież wnosimy unikalną, bardziej holistyczną perspektywę, niezbędną do rozwiązywania złożonych problemów społecznych. Taką, która uwzględnia długoterminowe skutki zmian i dobro wszystkich obywateli. Widzę się w roli liderki, kogoś, kto wysłucha różnych grup społecznych i znajdzie łączące je sprawy.

I do tego jest ci niezbędna polityka? Pytam, bo mnie nierozerwalnie kojarzy się z brudną i brutalną grą. Ci, którzy do niej wkraczają, albo dają się szybko połknąć przez bardziej doświadczonych (i szybko przejmują nieczyste zasady, którymi trzeba się kierować, by przetrwać), albo – jeśli chcą się trzymać swoich ideałów – pozostają autsajderami bez realnego wpływu na rzeczywistość.
Zgadzam się. Byłam kilka razy w Sejmie i widziałam, jak to wygląda od środka. Ale wierzę, że za parę lat będzie inaczej. Polityka może się zmienić, jeśli wejdą do niej młodzi ludzie. Mam już doświadczenie na szczeblu lokalnym, ogólnopolskim oraz globalnym i wiem, że można być sprawczym. Chcę wejść do polityki, by zmieniać kraj i realizować obietnice, a nie oglądać w telewizji kolejną nawalankę między posłami.

Wstęp do niej masz ułatwiony, bo do niedawna byłaś przewodniczącą Młodzieżowego Sejmiku Województwa Mazowieckiego. A wiosną zostałaś najmłodszą członkinią Młodzieżowej Rady Doradczej NATO. Znalazłaś się wśród dziesięciu osób w wieku 18–35 lat reprezentujących wszystkie państwa członkowskie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ogromne wyróżnienie. Sama się zgłosiłaś?
Tak. Miałam już duże doświadczenie: zarządzałam ogólnopolskimi projektami na rzecz zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, jako przewodnicząca Młodzieżowego Sejmiku kierowałam pracami dziewięciu komisji i 51 młodzieżowych radnych, pracowałam też przy Kancelarii Premiera, Rzeczniku Praw Dziecka i UNICEF-ie. Przeszłam długi proces rekrutacyjny. Dziś zasiadam w NATO Youth Advisory Board z ludźmi, którzy mają ponad 30 lat, założyli rodziny, od dawna pracują i są na innym etapie życia niż ja. Ale czułam, że to odpowiedni moment, by się zgłosić. Jest takie afrykańskie przysłowie: „Żeby wychować dziecko, potrzeba całej wioski”. Wierzę, że potrzeba nas wszystkich zasiadających w tej Radzie, by stworzyć silny Sojusz, który będzie uwzględniał potrzeby młodych ludzi.

Głos NATO jest teraz – gdy w różnych rejonach świata toczą się wojny – niezwykle potrzebny. Świat względnego pokoju powoli kruszeje. Masz świadomość, że jesteś częścią organizacji, która odpowiada za nasz globalny porządek?
NATO to dziś coś więcej niż sojusz wojskowy – to wspólnota odpowiedzialności. Jako członkini NATO Youth Advisory Board widzę, jak ważne jest zaangażowanie młodych w rozmowę o bezpieczeństwie. Dorastaliśmy w świecie pokoju, a on dziś pęka. Dlatego działamy – budujemy świadomość, zabieramy głos, pokazujemy, że chcemy współtworzyć przyszłość. Nasze spotkanie zaczynamy o ósmej, a kończymy o dziewiętnastej. A przecież Youth Advisory Board jest ciałem doradczym sojuszu.

Robię wielkie oczy, bo mówisz o pracy po kilkanaście godzin dziennie, a dopiero skończyłaś liceum. Zdawałaś 13 egzaminów maturalnych na poziomie rozszerzonym. Dlaczego aż tyle?
Chodziłam do prywatnego liceum w Warszawie oferującego brytyjski program nauczania. Wszystkie lekcje miałam po angielsku. Dopiero w czwartej klasie zdecydowałam się na indywidualne zajęcia z nauczycielami, tak by pogodzić moją działalność społeczną z przygotowaniami do matury. Poprzednie trzy lata były dla mnie ogromnym wyzwaniem, bo każdą przerwę szkolną wykorzystywałam na odpisywanie na e-maile, oddzwanianie czy odpowiadanie na SMS-y. Między lekcjami dopinałam szczegóły projektów, które realizowałam. A jeśli chodzi o egzaminy, to zdawałam międzynarodową maturę A-Levels, której zaliczenie jest niezbędne, jeśli planujesz studiować za granicą. Stąd tyle egzaminów. Na szczęście w takim systemie nauka jest dopasowana do zainteresowań i planów zawodowych. Wiedziałam, że chcę pójść w stronę biznesu, polityki i sztucznej inteligencji. Postawiłam na egzaminy z ekonomii, matematyki, psychologii i ich pochodne.

Wyjaśnij, jak to możliwe, że 13 najbardziej prestiżowych amerykańskich uniwersytetów bije się o ciebie?
Marzyłam, żeby studiować w Stanach, aby zyskać globalną perspektywę i uczyć się od najlepszych. Nie jest to jednak łatwe, szczególnie dla studentów międzynarodowych. Złożyłam papiery na 20 uczelni. Dostałam pozytywne odpowiedzi z 13. Zawsze mierzyłam wysoko, a moim największym marzeniem było studiowanie na Uniwersytecie Stanforda. Stawiają na naukę poprzez doświadczenie, a moje motto brzmi: „Nowe doświadczenia to nowe pasje”. Jednak zostać studentem Uniwersytetu Stanforda nie jest łatwo – uczelnia ta należy do najbardziej pożądanych na świecie, przyjmując zaledwie ok. 4 proc. kandydatów. Otrzymanie ofert z tylu prestiżowych uniwersytetów to ogromne wyróżnienie i docenienie całej mojej pracy, zaangażowania i rezultatów. Aby zwiększyć swoje szanse pracowałam kilka miesięcy nad aplikacjami na wszystkie uniwersytety. 

Niepotrzebnie, bo marzenie spełni się już w tym roku. Może pomogła mama? Podobno gdy zaczynałaś liceum, podarowała ci kluczyk z napisem „Stanford”.
I to był jedyny kluczyk w całym pęku, który miał specjalne zastosowanie. Mówiłam, że to klucz do moich marzeń. A już niedługo będę mogła otworzyć nim metaforyczne drzwi do mojego pokoju na Stanfordzie. Nigdy nie zapomnę, gdy przez miesiąc jedna po drugiej docierały odpowiedzi z trzynastu uniwersytetów z zaproszeniem do studiowania. Były jednak dwa momenty, w których czułam się najszczęśliwsza na świecie. Raz, gdy dotarła pierwsza pozytywna decyzja z University of San Diego. Popłakałam się wtedy ze szczęścia. A drugi, gdy przyszła odpowiedź ze Stanforda. Wulkan emocji, radość nie do opisania, wzruszenie, gdy zobaczyłam na ekranie komputera spadające czerwone confetti z gratulacjami, że zostałam oficjalnie przyjęta. 

Słucham ciebie i myślę, że mocno się wyróżniasz na tle równolatków. Większość kończy zwykłe szkoły, idzie na studia w kraju. Masz wrażenie, że jesteś wyjątkowa?
Każde dziecko jest wyjątkowe i ma własną drogę. Swój pierwszy projekt społeczny „Marcelina na tropie” rozkręciłam jako ośmiolatka.  Chciałam zarażać rówieśników pasją do poznawania nowych ludzi, ciekawych miejsc. Zależało mi, by pokazać im, że świat jest piękny. Cieszę się, że rodzice tyle ze mną podróżowali. Nie trzeba jednak wyjeżdżać za granicę, by zdobywać doświadczenia. Wystarczy ruszyć w Polskę by odkrywać zamki, pałace, murale, huty czy podziemia. Zaczęło się we Wrocławiu od tropienia krasnali. Te pierwsze projekty rozbudziły moją ciekawość świata. Może dlatego znajomi mówili o mnie: „Marcelina od dziwnych rzeczy”?

Bo który nastolatek robi sobie taki prezent na 18. urodziny   jak ty, i zakłada fundację, której zostaje prezesem?
I to jest kolejne nowe doświadczenie w moim życiorysie. Gdy koledzy organizowali huczne imprezy, ja poprosiłam rodzinę o pomoc w sfinansowaniu startu fundacji, by pasję przekuć w robienie czegoś wartościowego dla innych.
Nazwałaś ją Kintsugi. To sztuka klejenia ceramiki złotem.
To też metafora odnosząca się do zdrowia psychicznego. Że to, co pęknięte, da się skleić i staje się silniejsze. Jeśli chorujesz na anoreksję, depresję, cierpisz z powodu przemocy, pamiętaj, że możesz z tego wyjść. Fundację prowadzę z przyjaciółmi. Pomagamy potrzebującym wsparcia. 

Głośno było o waszym projekcie „Niebieska Skrzyneczka”. Umieszczacie ją w szkołach, a uczniowie mogą do niej wrzucać listy – opisywać swoje problemy. Zapewniacie anonimowość. Inspiracją była historia twojej koleżanki.
Gdy byłam w siódmej klasie, przyjaciółka powiedziała mi, że się samookalecza. To było dla mnie trudne, bo świetnie się znałyśmy, podobnie jak nasi rodzice. Wcześniej nie zauważyłam, że dzieje się z nią coś niedobrego. Dopiero kiedy w łazience pokazała mi rany, zrozumiałam, że potrzebna jest szybka pomoc. Koleżanka poprosiła mnie, bym nikomu o tym nie mówiła, ja jednak wiedziałam, że jeśli szybko nie zadziałam, to sprawa może się skończyć tragicznie. Wtedy pomyślałam, że przydałaby się skrzyneczka, do której każdy, komu jest źle, mógłby wrzucić list z prośbą o pomoc. 

Niedawno uratowała życie jednej z uczennic...
I choćby dla tej jednej osoby warto było uruchomić nasz projekt. Liczę, że listy do skrzyneczki będą wrzucać też ci, którzy widzą, że z innymi dzieje się coś złego, a nie mogą im bezpośrednio pomóc. Bo to młodzi znacznie szybciej niż nauczyciele wychwytują niepokojące zachowania rówieśników. „Niebieskiej Skrzyneczce” poświęciłam masę czasu i jeśli teraz słyszę, że komuś pomogłam, to wiem, że miało to sens.