treść strony

Północ–Południe: rozmowa z pasjonatką kultury arabskiej

Julia Kapała w ramach programu Erasmus+ studiowała arabistykę w… Helsinkach. Naukę arabskiego kontynuowała w Jerozolimie. Z akademika musiała się przenieść do pokoju w palestyńskiej dzielnicy – przeszła w ten sposób od uniwersyteckiej teorii do życiowej praktyki

  • Studiowanie kierunku związanego z kulturą innego kraju bardzo otwiera i uczy tolerancji

    fot. Szymon Łaszewski

Skąd pomysł na Izrael?
Po trzecim roku filologii arabskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu musiałam odbyć praktyki. Znalazłam je przez organizację studencką, która przygotowywała wyjazdy do Izraela i Palestyny. Przed samym rozpoczęciem stażu miałam tak zwany tydzień zapoznawczy, w czasie którego podróżowałam po Izraelu i poznawałam historię konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Same praktyki trwały miesiąc i polegały na pracy dla jednej z organizacji pozarządowych działającej w Hajfie. Zakochałam się w tym miejscu. Pięć tygodni minęło szybko i bardzo chciałam tam wrócić, dowiedzieć się więcej, więcej się nauczyć. Wówczas postanowiłam znaleźć jakiś program magisterski w Izraelu.

Zanim jednak do tego doszło, wybrałaś przeciwny, dość egzotyczny kierunek na poszukiwanie wiedzy o kulturze arabskiej.
Tak naprawdę wszystko rozpoczęło się trzy lata wcześniej. Zawsze chciałam studiować filologię i zawsze interesował mnie świat arabski. To był więc naturalnie mój pierwszy wybór kierunku studiów, ale jednocześnie złożyłam papiery na prawo i inne wydziały, na które także udało mi się dostać. I pojawił się w dylemat, czy filologia arabska na pewno jest dobrym pomysłem? Ostatecznie jednak zainteresowania przeważyły szalę. Wierzyłam, że warto studiować coś, co mnie pasjonuje. Na uczelni dowiedziałam się, że istnieje możliwość wyjazdu w ramach Erasmusa i od razu chciałam skorzystać z tej opcji. Do wyboru miałam wówczas Helsinki i Istambuł. Podejmując decyzję, patrzyłam na poziom nauczania, który w Finlandii jest bardzo wysoki. Turcja za to nigdy nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Wybrałam Uniwersytet w Helsinkach, które, paradoksalnie, wydały mi się bardziej egzotyczne. Uznałam, że pewnie normalnie nigdy tam nie pojadę. Załatwiłam formalności, otrzymałam potwierdzenie, że zostałam przyjęta, i ruszyłam na północ.

Finlandia wydawała ci się egzotyczna, ale sama nauka arabskiego w Skandynawii brzmi jeszcze bardziej osobliwie. Jak to wyglądało?
Większość zajęć była prowadzona po angielsku. W przypadku arabskiego sposób nauczania okazał się ciekawszy niż w Polsce. U nas mieliśmy dużo przedmiotów filologicznych, np. fonetykę czy gramatykę opisową. Dodatkowo różni wykładowcy zajmowali się różnymi rzeczami i nie mieli usystematyzowanego programu. Każdy w praktyce robił coś innego. W Helsinkach mieliśmy jednego wykładowcę od języka i przez to całość była bardziej logicznie ułożona. Chodziłam też na zajęcia, podczas których tłumaczyliśmy pisma staroarabskie. Przez rok nauki rozwinęłam umiejętności językowe, a dodatkowo podszlifowałam angielski.

Czy ten rok w Finlandii został ci zaliczony przez UAM?
Tak. Było z tym jednak nieco biegania. Po przyjeździe do Finlandii trzeba było pozapisywać się na zajęcia, ustalić dokładny program, zweryfikować, czy wszystko się zgadza, żeby po powrocie zajęcia mogły zostać zaliczone przez polską uczelnię. Ostatecznie jednak udało się ogarnąć temat. Dodatkowo, ponieważ to był mój trzeci rok studiów, w trakcie wyjazdu pisałam pracę licencjacką. Promotor zgodził się, żebyśmy robili to zdalnie, i dzięki temu po powrocie mogłam się obronić.

I tak wracamy do zakończenia trzeciego roku i praktyk w Izraelu. Zanim jednak pojechałaś znów do Ziemi Świętej, upłynęło nieco czasu.
Miałam za sobą bardzo intensywny rok i czułam, że potrzebuję przerwy od nauki, od uniwersytetu. Uznałam, że warto spróbować nieco popracować i odłożyć trochę pieniędzy na kolejny pobyt w Izraelu. Wyjechałam więc do Szkocji, gdzie mieszkała moja siostra. Pracowałam tam przez pół roku w supermarkecie.

Udało ci się odłożyć wystarczająco pieniędzy?
Zdecydowanie nie. Wyjazd na studia do Izraela był już prywatną inicjatywą, więc od początku do końca sama musiałam ponieść wszelkie koszty. Na Erasmusie miałam stypendium, za które pokrywałam choćby opłatę za akademik. W Izraelu znalazłam angielski program Islamic and Middle Eastern Studies, który kładł duży nacisk na politykę, współczesną kulturę, historię i język. Całość prowadzona była na Rothberg International School, czyli jednym z wydziałów Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Poza dostarczeniem standardowych papierów potrzebowałam rekomendacji od dwóch swoich wykładowców. Dostałam je zarówno z Finlandii, jak i z Polski. Musiałam też zdać egzamin językowy IELTS (International English Language Testing System), który akurat wówczas odbywał się w Berlinie. Gdy to wszystko udało się zorganizować, zostałam przyjęta na studia. Ich cena oraz cena akademika były jednak bardzo wysokie, liczone w tysiącach dolarów. Bardzo pomogli mi rodzice.

W końcu trafiłaś tam, gdzie mogłaś zanurzyć się w języku arabskim.
Faktycznie, ze wszystkich dotychczasowych miejsc to właśnie w Izraelu był najwyższy poziom nauki arabskiego. Część zajęć odbywała się na uczelni palestyńskiej, gdzie miałam okazję uczyć się od native speakerów. Najwięcej językowych umiejętności przyswoiłam jednak na Uniwersytecie Hebrajskim. Odniosłam wrażenie, że Żydzi do perfekcji opanowali edukację językową. Może to być związane też z tym, że w ich armii, do której trafia prawie każdy młody obywatel, nauka arabskiego jest obowiązkowa.

Jak wyglądało zderzenie z odmienną kulturą?
Na początku wcale tego nie odczułam, bo w akademiku było bardzo europejsko. To zderzenie nastąpiło dopiero wtedy, gdy przeprowadziłam się do palestyńskiej dzielnicy.

Skąd pomysł na taką przeprowadzkę?
Z jednej strony czułam, że gdy mieszkam w bezpiecznej bańce akademickiej, coś mnie omija. Od początku zależało mi na tym, żeby jak najwięcej wydobyć z wyjazdu. Z drugiej strony zostałam niejako zmuszona do wyprowadzenia się. Przez nieporozumienie okazało się, że opłata, jaką uiściłam za akademik, nie pokrywała całego zaplanowanego pobytu. Nagle więc dowiedziałam się, że za tydzień będę w centrum Jerozolimy bez dachu nad głową. Uznałam, że to dobry moment na zmianę, ale też zaoszczędzenie pieniędzy. Koleżanka poleciła mi pewną panią, która wynajmowała pokój na starym mieście w Jerozolimie, ale niestety nie miała wówczas wolnego miejsca. Parę godzin później dostałam jednak telefon od innej kobiety, która dysponowała pokojem. Mieszkanie znajdowało się w dzielnicy palestyńskiej, ale niedaleko od uniwersytetu. Arabka, do której trafiłam, okazała się uroczą, bardzo ciepłą osobą, a pokój był bardzo tani.

Czyli wreszcie miałaś kogoś, z kim mogłaś swobodnie ćwiczyć komunikację?
Tak, ale chociaż starałam się mówić jak najwięcej po arabsku, wcale nie było to takie proste. Zderzenie z rzeczywistością językową było znacznie większym wyzwaniem niż komunikacja w sterylnych, uniwersyteckich warunkach.

Samo mieszkanie w dzielnicy arabskiej musiało znacząco się różnić od pobytu na kampusie.
Oczywiście! Gdy się przeprowadziłam, czułam ekscytację, że będę w bardziej wymagającym środowisku. Wiedziałam, że nie będę na przykład mogła chodzić po ulicy w krótkich spodenkach i z odkrytymi ramionami. Cała Jerozolima jest rygorystyczna pod tym względem – nie tylko dzielnice palestyńskie, ale też ortodoksyjnie żydowskie. Musiałam bardziej uważać na zachowanie. Wśród otaczających mnie ludzi wyróżniałam się też wyglądem: nie tylko kolorem skóry i włosów, ale i ubiorem. Dodatkowo mój pobyt tam zbiegł się w czasie z ramadanem. Każdego wieczora, po dniu postu, była wieczerza. Właścicielka mieszkania prowadziła dom otwarty, przez który przewijało się sporo ludzi. Uważałam na przykład, żeby nie pić przy nich wody w ciągu dnia. Muzułmanie nie mogą tego robić w czasie ramadanu, więc chciałam podkreślić, że szanuję ich tradycję.

Jak długo zostałaś w tym mieszkaniu?
Do końca studiów. Ostatecznie w Izraelu spędziłam prawie półtora roku z jedną krótką przerwą na wyjazd do Polski.

Planujesz powrót?
Bardzo bym chciała. Na razie co prawda życie układa mi się w Polsce. Marzę jednak o tym, żeby kiedyś na dłużej, a może i na stałe, przenieść się do Izraela. Zobaczymy, jak wszystko się potoczy.