Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 28.03.2022 r.
Przyjechała do Polski, by ściągać zagranicznych wolontariuszy – musiała ściągnąć rodzinę z ogarniętej wojną ojczyzny. Ksenia Radzikhovska i jej bliscy wierzą, że gdy wszystko się skończy, wrócą do wolnej Ukrainy. – Nie poradzilibyśmy sobie, gdyby nie polscy przyjaciele – mówi.
Ksenia, 23-letnia doświadczona działaczka organizacji Youth Initiatives of Cities, przyjeżdża do Polski w kwietniu 2021 r. To czas, gdy w mieście kwitną forsycje, hiacynty, wiśnie i magnolie. Najlepszy moment, by poznawać nieznane miejsca i ludzi z nowej pracy, i by z optymizmem móc spojrzeć w przyszłość. Ksenia przyjeżdża z Winnicy, średniej wielkości miasta w środkowej części Ukrainy, bo w kieleckim Regionalnym Centrum Wolontariatu dostaje propozycję poprowadzenia projektu w ramach Korpusu Solidarności, rządowego programu wspierania wolontariatu długoterminowego. – Szybko się tu zadomowiłam. Spotkałam tu bardzo otwartych i przyjaznych ludzi. Cenię też sobie spokój i komfort życia, jaki dają mniejsze miasta – zdradza Ksenia.
Jako koordynatorka Ksenia odpowiada za przyciągnięcie do Kielc wolontariuszy z całej Europy. Pod swoimi skrzydłami ma trzynastu młodych ludzi, m.in. z Armenii, Grecji, Hiszpanii i Włoch, którzy w przedszkolach, szkołach i firmach uczą kielczan języków obcych. Mieszkanie na jednym z kieleckich osiedli dziewczyna dzieli z wolontariuszami z Francji i Gruzji. – Przez cały ten czas ciężko pracowałam i zdobywałam nowe doświadczenia. Równocześnie załatwiałam formalności związane z moim pobytem w Polsce. Miałam nadzieję, że w kwietniu czy w maju, gdy mam urodziny, będę mogła pojechać wreszcie do domu. Wszyscy tam na mnie czekali, mieliśmy plany… Wojna wywróciła je do góry nogami – przyznaje.
Trzy komplety ubrań
W nocy z 21 na 22 lutego do Kseni dzwoni tata, kierowca ciężarówki pracujący dla szczecińskiej firmy transportowej. Andrij Radzikhovski jest w trasie w jednym z europejskich krajów, ale na bieżąco śledzi doniesienia na temat planowanej inwazji Rosji. Coraz bardziej boi się o rodzinę: żonę oraz pięć córek. – Usłyszałam od taty, że mama pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i że w środę 23 lutego mamy się spotkać w Przemyślu. W ciągu niespełna 48 godzin musiałam zorganizować ich przyjazd do Polski. Nie udałoby się to, gdyby nie pomoc przyjaciół z Centrum Wolontariatu – wspomina dziewczyna. Do Polski przyjeżdża mama Kseni oraz pięć jej sióstr: 8-letnie trojaczki Anita, Inesa i Sofija, 17-letnia Svitlana i 21-letnia Alona. Bliźniak Alony – Wiktor – od miesiąca pracuje w Niemczech. Na początku rodzina planuje, że w Kielcach zostanie około dwóch tygodni, a gdy sytuacja się uspokoi, wróci do Winnicy. W jak dużym są błędzie, Radzikhovscy przekonują się 24 lutego, gdy o godz. 4 rano wojska rosyjskie przekraczają granicę z Ukrainą, a w kraju zaczyna się wojenne piekło.
– Mama spakowała do walizek tylko to, co najpotrzebniejsze. Dziewczynki mają ze sobą trzy komplety ubrań na zmianę i to wszystko. Niezbędnych rzeczy dostarczają nam przyjaciele i znajomi. Doradzają też w kwestii pracy i szkoły. Naprawdę nie spodziewałam się, że tylu ludzi w Polsce będzie chciało nam pomóc – cieszy się Ksenia.
Dziękujemy Bogu za spokojne niebo
W Kielcach rodzinie udaje się wynająć trzypokojowe mieszkanie. Na razie na pół roku. Wynajmujący przymykają oko na brak niezbędnych dokumentów. Mama Kseni Yulija, nauczycielka z ponad 10-letnim doświadczeniem, szuka pracy w przedszkolu. Siostra, 21-letnia Alona, jest pielęgniarką. Gdy powstaje ten tekst, dopina formalności, by móc rozpocząć pracę w Domu Pomocy Społecznej w oddalonych o 30 km od Kielc Osinach. 17-letnia Svitlana jest świetną uczennicą i chciałaby kontynuować naukę w jednym z kieleckich liceów. By zwiększyć swoje szanse, codziennie przez kilka godzin uczy się języka polskiego.
Najmłodsze dziewczynki rozpoczynają naukę w jednej z kieleckich szkół podstawowych. I oswajają się z nowym życiem. Przyjeżdżając do Polski, były przekonane, że jadą na wycieczkę do siostry. W końcu obiecała im, że jak zrobi się cieplej, to pokaże im Kraków i polskie góry. Dopiero później dowiadują się, co naprawdę się dzieje. Od tego momentu nie ma dnia, by nie zapytały, kiedy będą mogły wrócić do domu. W Winnicy zostawiły przyjaciół, a także ukochane zwierzęta: kota i psa. W Ukrainie wciąż przebywają też krewni Radzikhovskich. Są w Winnicy, Kijowie, Czernihowie i Lwowie. Część schroniła się na wsi u dziadków Kseni. Tam bomby nie spadają aż tak często. – Tata ocalił naszą rodzinę – nie ma wątpliwości Ksenia. – Pozostali muszą się ukrywać w schronach. Cały czas słyszą spadające bomby i odgłosy walk. Mężczyźni walczą, a my drżymy o to, czy jeszcze ich zobaczymy. Poprzedniej nocy jeden z naszych krewnych został ranny – denerwuje się dziewczyna. Z bliskimi Radzikhovscy starają się być w stałym kontakcie. Jeśli tylko nie ma problemów z łącznością, krewni ślą do Polski wiadomości. Rodzina stara się też pomagać wszystkim, którzy tego potrzebują. W ich mieszkaniu w Winnicy każdy może znaleźć schronienie. – Cała Ukraina jest dziś zjednoczona jak nigdy wcześniej. Żołnierzom stacjonującym w Winnicy cywile przygotowują kanapki, dostarczają wodę i leki – wylicza Ksenia. Gdy rozmawiamy, sytuacja w Winnicy i innych miastach jest dramatyczna. Doskonale zakamuflowani szpiedzy wskazują obiekty, które należy zniszczyć. Giną kobiety i dzieci. – Jednak nie wszyscy Rosjanie są źli. Od rodziny wiemy, że po stronie rosyjskiej są żołnierze, którzy bronią cywili, ale i oni giną z rąk swoich kolegów – podkreśla dziewczyna.
– Bardzo trudno jest mi o tym wszystkim mówić. W najczarniejszych snach nie przypuszczałam, że coś takiego może się wydarzyć – dopowiada mama Kseni. – Jeszcze niedawno byłam wolontariuszką w hospicjum, wspierałam też bezdomnych i uzależnionych, a dziś sama potrzebuję pomocy. Jesteśmy wdzięczni za tak ciepłe przyjęcie w Kielcach. Ludzie robią dla nas mnóstwo dobrego, a my dziękujemy Bogu, że mamy nad sobą spokojne niebo, choć nie ma chwili, byśmy nie myśleli o tych, którzy są po drugiej strony granicy – nie kryje wzruszenia Yulija Radzikhovska.
Na razie rodzina Radzikhovskich niczego nie planuje. Żyje z dnia na dzień, obawiając się tego, co może przynieść każda kolejna godzina. – Jednego jesteśmy pewni. Gdy to wszystko się skończy i gdy tylko pojawi się taka możliwość, wrócimy do domu i odbudujemy to, co zostało zniszczone – zapowiada Ksenia.
Ukraino, wrócimy!
W Kielcach Ksenia miała zostać do jesieni. Wtedy kończy się projekt, przy którym pracuje. Narzeczony dziewczyny mieszka w Szwecji, a ona marzy, że kiedyś stworzy własną organizację, która będzie wspierała rozwój ukraińskiego społeczeństwa. Oczywiście w wolnej Ukrainie. – Mam duże doświadczenie. Praktycznie od pierwszego roku studiów pracuję przy projektach, przez lata wspólnie z Youth Initiatives of Cities pomagałam też tym, którzy przyjeżdżali do Winnicy z ogarniętego wojną Doniecka. Mam ambicję, by nauczyć się wszystkiego, co tylko możliwe, i zbudować solidną sieć kontaktów. Chcę jednoczyć ludzi i pokazywać im, że chcąc zmienić otoczenie, trzeba zacząć od siebie – mówi z pasją w głosie.
– Dziś wielu Ukraińców widzi, jak są mocni i ile mogą zrobić, jeśli działają razem – dodaje. Gdy Ksenia kończy swoją opowieść, do naszego stolika w jednej z kieleckich kawiarni podchodzi młody mężczyzna i mówi: „Ukraina zwycięży, a dni Putina są policzone. Na pewno tak będzie! Wszystkiego dobrego!”. – Dziękuję, też chcę w to wierzyć – odpowiada cicho Ksenia.