treść strony

Ograniczenia są w głowie

Będąc osobą niepełnosprawną fizycznie, można nie tylko otrzymywać pomoc, ale też oferować ją innym – mówi Olga Ćwiklak, która w ramach Projektu Wolontariatu Europejskiego Korpusu Solidarności pojechała do Włoch, w oko pandemicznego cyklonu

  • Niepełnosprawność nie jest powodem do rezygnacji z marzeń

    fot. Shutterstock

Cofnijmy się o rok. Załóżmy, że wiesz, iż za chwilę w odległości 15 km od miejsca, do którego się wybierasz, wybuchnie pandemia. Jedziesz bez wahania?
Myślę, że tak, aczkolwiek, nie będąc w pełni samodzielna, zawsze muszę brać pod uwagę zdanie osoby, która mnie wspiera. Gdy rozpoczynała się pandemia w Europie, byłyśmy już w Turynie. Wówczas nie do końca chciałam przyjąć argumenty mamy, będącej na wyjeździe moim asystentem, która optowała za opuszczeniem Włoch, wyczuwając skalę zagrożenia. Ja bagatelizowałam sytuację. Dzisiaj jestem jej wdzięczna za to, że postawiła na swoim, bo wiem, że powody do obaw były – i niestety nadal są – jak najbardziej realne.

Długo jednak nie wytrzymałaś w domu w Polsce i wróciłaś do Turynu…
Kiedy wyjeżdżałam z Włoch, wiedziałam, że jak tylko będzie to możliwe, wrócę, by kontynuować wolontariat. Mając świadomość, ile zyskałam w ciągu ostatnich miesięcy, nie chciałam tracić takiej okazji. Wiedziałam, że druga może się nie powtórzyć!

Włochy to Piza, pizza, pasta, Pavarotti. Jak wyglądała włoska codzienność w czasie pandemii?
Nie różniła się od tej w innych krajach. Mój wolontariat przybrał na kilka miesięcy formę zdalną, więc kiedy mogłam w końcu wrócić do biura, w którym pracowałam, byłam przeszczęśliwa. Oczywiście, w czasie letnich miesięcy nie odmówiłam sobie pobytu nad włoskim morzem. Miałam wrażenie, że latem Włochy odżyły i znów czuło się w powietrzu dolce far niente (słodkie nieróbstwo). Tylko wszechobecne maseczki przypominały o tym, że wirus nie zniknął i nadal trzeba przestrzegać reguł.   

Czym zajmowałaś się w ramach wolontariatu przez tych kilka miesięcy?
Pracowałam w Istituto dei Sordi di Torino (Instytut Głuchoniemych w Turynie), organizacji otaczającej kompleksową opieką imigrantów oraz osoby ubiegające się o azyl: dzieci, młodzież oraz dorosłych niedosłyszących, głuchoniemych, ale też ludzi z niepełnosprawnością intelektualną i niepełnosprawnością sprzężoną. Ponieważ ukończyłam filologię włoską i angielską, moim głównym zadaniem było wspieranie działu lingwistycznego Instytutu, który zajmował się organizacją kursów języka migowego dla Włochów oraz obcokrajowców z niepełnosprawnościami i problemami w nauce.

Nie rozczarowałaś się?  
Zupełnie nie! Codziennie otrzymywałam sygnały, że moja praca jest może nie tyle niezbędna, bo nie było mnie tam wcześniej, a Instytut funkcjonował [śmiech], ale potrzebna i doceniana. Gdy wychodziłam z inicjatywami dotyczącymi nauczania języka włoskiego, nowymi pomysłami i metodami – zawsze były przyjmowane z entuzjazmem, przegadywałyśmy je z pracowniczką Instytutu, która była jednocześnie moją mentorką.  

Wspierała cię podczas projektu?
Tak, to była niesamowita osoba. Siedziałyśmy obok siebie, biurko w biurko, ramię w ramię. Pokazała mi, że ma na plecach wytatuowane „Vasco Rossi” – imię i nazwisko włoskiego piosenkarza, kogoś takiego jak Krzysztof Krawczyk w Polsce, artysty, którego znają wszystkie generacje Włochów. Podbiła wtedy moje serce, poczułam, że jest między nami chemia! [śmiech]. To było niesamowite! Poznałam największą fankę Vasco Rossiego we Włoszech!

Czy on wie, że twoja mentorka ma taki tatuaż na plecach?
Ludzie robią dla niego jeszcze większe wariactwa! To człowiek, który na włoskiej scenie muzycznej jest po prostu bogiem! Ma około 70 lat i nadal zapełnia stadiony! Moi włoscy znajomi, studenci, też go znają i śpiewają jego piosenki – może nie aż z takim entuzjazmem, ale śpiewają! [śmiech]. Moja mentorka zrobiła nawet projekt dla głuchych z piosenkami Vasco! Wolontariusze tłumaczyli jego twórczość osobom niesłyszącym. Razem z grupą fanów przygotowała performance: grali i śpiewali piosenki Vasco, a obok wokalisty stała dziewczyna, która migała. Głusi ludzie wyczuwają drgania. To symultaniczne tłumaczenie piosenek pozwoliło ludziom z tym typem niepełnosprawności doświadczyć muzyki.

Nie ma uniwersalnego języka migowego. W każdym języku jest to inny zestaw znaków i gestów. Znasz włoski migowy?
Mogę powiedzieć, że go rozumiem. Nauczyciele języka migowego we Włoszech, z którymi pracowałam, byli głusi od urodzenia, więc stykałam się z tym językiem na co dzień. Po jakimś czasie zaczęłam go rozumieć. Poza tym moja mentorka bardzo często nim operowała. Mam problem z prawą ręką, więc biorąc pod uwagę moje ograniczenia fizyczne, nie mogłam swobodnie się nim porozumiewać. Mam jednak poczucie, że wiele znaków włoskiego migowego jest podobnych do codziennych gestów Włochów, którzy są znani z tego, że dużo gestykulują. I rzeczywiście – można z Włochem przeprowadzić całą rozmowę, nie używając ani jednego słowa po włosku!

Mam podobne doświadczenie: mój mąż, który ni w ząb nie mówi po włosku, doskonale dogadał się z osiemdziesięcioletnim Włochem, którego pytał o drogę na lotnisko. Nie było między nimi żadnych barier komunikacyjnych! Czy oprócz wspomagania prowadzących w kursach językowych byłaś jeszcze za coś odpowiedzialna podczas wolontariatu?
Pomagałam działowi współpracy z zagranicą, realizującemu projekty europejskie, w tym także działania w ramach programu Erasmus+, brałam udział w tłumaczeniu dokumentów dotyczących ich implementacji i przebiegu. Wspierałam również projekty Europejskiego Korpusu Solidarności i wymiany młodzieżowe dla osób z niepełnosprawnością w ramach Erasmusa+. Poznając świat projektów i edukacji pozaformalnej, zupełnie w niego wsiąknęłam. Jest to ścieżka kariery, którą poważnie rozważam.  

Po studiach ludzie stają na rozdrożu: jedni wybierają pracę, inni szukają własnej drogi. Ty nie postawiłaś na szybką karierę zawodową, lecz wybrałaś pracę na rzecz innych. Dlaczego?
Powodów, dla których wyjechałam na wolontariat, było co najmniej kilka. Nie ukrywam, że po wymianach w ramach programu Erasmus+, w których brałam udział w trakcie studiów, zasmakowałam w podróżowaniu. Na obu wymianach byłam w ukochanych Włoszech i liczyłam na możliwość powrotu na Półwysep Apeniński. Co więcej, nie wiedziałam do końca, jaką ścieżką kariery zawodowej chcę podążać, i miałam nadzieję, że wolontariat pomoże mi w późniejszym wyborze. Byłam też przekonana, że będzie to wzbogacające doświadczenie, które umożliwi mi wielopłaszczyznowy rozwój osobisty.

A jak trafiłaś na informację o Europejskim Korpusie Solidarności?
Przez przypadek. Mój włoski przyjaciel Andrea, którego poznałam na jednym ze studenckich wyjazdów erasmusowych, rozglądał się za alternatywą dla kariery uniwersyteckiej. Od razu pomyślałam, że tak otwarty chłopak jak on powinien wyjechać na wolontariat. Wśród różnych ofert natknęłam się w internecie na bazę Europejskiego Korpusu Solidarności. Pomyślałam, że to może być coś odpowiedniego dla mojego przyjaciela. Brałam udział w jego procedurze aplikacyjnej, a kiedy Andrea wyjechał na wolontariat do Estonii, dzwoniliśmy do siebie prawie codziennie. Byłam świadkiem, jaką radość sprawiała mu praca w świetlicy dla dzieci i młodzieży, i jak go to rozwija. Pomyślałam: „Ja też tak chcę!”. I choć nie było łatwo, po miesiącach poszukiwań znalazłam organizację wysyłającą. Przesympatyczna Mariachiara (rodowita Włoszka – przypadek? Nie sądzę!), pracująca w stowarzyszeniu Bona Fides z Lublina, zadeklarowała chęć napisania projektu zgodnego z moimi oczekiwaniami i umiejętnościami. Tak trafiłam do Turynu.

Pojechała z tobą mama. Wiedziałaś wcześniej, że będzie taka możliwość?
Jako weteranka wymian młodzieżowych programu Erasmus+ podejrzewałam, że także Europejski Korpus Solidarności przewidział możliwość udziału osób trzecich jako wsparcia dla wolontariusza z niepełnosprawnością. W moim przypadku to fundament. Bez pomocy asystenta nie mogłabym wziąć udziału w żadnym projekcie. Dlatego bardzo się cieszę, że mogła mi towarzyszyć moja dzielna i zaprawiona w bojach (po dwóch studenckich wyjazdach w ramach Erasmusa) mama.

Czy coś stanowiło dla ciebie barierę w czasie wolontariatu?
Projekt mojego wolontariatu był szyty na miarę. Przedstawiłam koordynatorce z organizacji wysyłającej moje potrzeby związane z niepełnosprawnością – wzięła je pod uwagę już na etapie tworzenia projektu. W konsekwencji została sfinansowana moja regularna rehabilitacja oraz obecność asystenta – mamy. Siedziba organizacji goszczącej i zapewnione przez nią mieszkanie były dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnością ruchową. Dzięki temu mogłam w pełni zrealizować się jako wolontariuszka.

Wśród osób z niepełnosprawnością istnieją bariery, które ograniczają ich odważne kroki życiowe. Co byś im powiedziała po swoich doświadczeniach?
To może wydać się sloganem, ale ograniczenia naprawdę istnieją tylko w naszych głowach! Dzisiaj wiem, że o marzenia trzeba walczyć, ponieważ upór i determinacja zostają nagrodzone. Dzięki wolontariatowi w ramach Europejskiego Korpusu Solidarności zdałam sobie sprawę, jak wiele zawdzięczam innym, ale także jak wiele jestem ich w stanie nauczyć, pomimo – a może właśnie dzięki moim ograniczeniom.