treść strony

Perspektywa zmienia wszystko

Gdy dziennikarka spotyka koleżankę, absolwentkę filozofii i projektantkę, a łączy je wyjazd na Erasmusa, wywiad przekształca się w rozmowę pełną wspomnień. Justyna Michalkiewicz-Waloszek spędziła z Moną Reną cudowne pół roku w Rydze.

  • Szycie jest jej pasją i pracą

    fot. Szymon Łaszewski

  • Przyjaźń z wyjazdu przetrwała przez lata

    fot. Szymon Łaszewski

  • Wspomnienia z pobytu w Rydze są dla obu kobiet wciąż bardzo żywe

    fot. Szymon Łaszewski

Moniko, co u ciebie słychać?
W tym roku zaczęłam patrzeć w niebo. Pierwszy raz w życiu jestem tak długo sama. Od liceum zawsze byłam w związkach. I czuję różnicę. Inaczej przeżywam, gdy Księżyc jest w pełni, inaczej, gdy Słońce mnie ogrzewa promieniami. Spektrum widzenia kończy mi się w kosmosie. I wiesz co? Chciałabym stworzyć kolekcję ubrań dla osób, które polecą na Marsa.

A ty mogłabyś polecieć?
Zastanawiam się. Bardzo kocham rodzinny Gdańsk.

I zieloną planetę.
A ty potrafiłabyś być w przestrzeni takiej zupy kosmicznej, a potem wrócić?

Nie wiem, czy nie straciłabym poczucia sensu. Zobaczyć ten ogrom, a potem wrócić na maleńką planetę... Z drugiej strony może moje problemy przestałyby mieć znaczenie? Perspektywa zmienia wszystko.
To idealny czas na naszą rozmowę. Ostatnio medytuję. I w końcu potrafię osiągnąć skupienie. Czuję bicie serca, krążenie krwi, wchodzę w ciało głęboko. To niesamowite doświadczenie. Tak też było z ubiorem. Zaczęłam go tworzyć z troski o siebie. Brakowało mi czegoś w życiu. Zawsze mi czegoś brakowało... Dlatego poszłam na filozofię, dla metafizyki myśli. Na Erasmusa do Rygi chciałam pojechać, żeby eksplorować, nauczyć się czegoś nowego. I zaczepiłam ciebie, że może też byś chciała...

Wysłałaś mi wiadomość, że jest możliwość takiego wyjazdu. Ja byłam wtedy w świeżym związku, ale pomyślałam – kiedy, jak nie teraz?
To było kosmiczne, gdy się spotkałyśmy po latach. Zwłaszcza że chodziłyśmy do jednej klasy w liceum, ale nie miałyśmy bliższego kontaktu. Potem było kilka lat przerwy. Ty skończyłaś socjologię i dziennikarstwo, ja studiowałam filozofię. I spotkałyśmy się ponownie na kulturoznawstwie. Ja trafiłam tam świadomie.

A ja przez przypadek. O ile w życiu zdarzają się przypadki. Pamiętam, Moniko, że zawsze była z ciebie niezła filozofka.
Filozofia wynikła z potrzeby serca. I to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam. Zawsze byłam poszukująca. Przez chwilę chciałam specjalizować się w etyce. Byłam taką moralistką, idealistką. Potem zrozumiałam, że nie chcę całe życie myśleć o tym, co jest dobre, a co złe. Interesujące mnie rozważania filozoficzne odnalazłam w sztuce.

Dzisiaj zajmujesz się sztuką komercyjnie. Wiem, że wcześniej szyłaś kostiumy dla teatrów. Teraz, podczas pandemii, można z tego żyć?
To nie jest dobry czas na szycie, bo ludzie zepsuli rynek maseczkami za kilka złotych. Ale mam coś dla ciebie… To jest kaszafrotka [gumka frotka do włosów zrobiona przez Monikę – przyp. red.]. Barwię je naturalnie. Ta jest barwiona kawą, a ta orzechami. To jest barwiony jedwab. Te frotki są niepowtarzalne. Pożywne dla włosów i erotyczne dla dłoni. Pięknie się prezentują, gdy opleciesz nimi nadgarstek.

Masz nieziemskie pomysły.
Już jakiś czas temu zrozumiałam, że nie chcę szyć ubrań, tylko formy krawieckie. W moim postrzeganiu nie nosimy marynarek. Nosimy coś, co oplata nam skórę na plecach. Robię kołnierze i nazywam je tabakurami. Chciałabym wszystko przemyśleć na nowo, nadać nowe nazwy ubraniom. Gdybym nie miała tej filozofii w zanadrzu, w życiu bym do tego nie doszła. A gdybym aktualnie nie odczuwała samotności, nie poczułabym zmysłowości ubrań, które mnie otulają. Pokażę ci moje rysunki. Zobacz – robię koce grawitacyjne. Można w kocu zrobić kilka wycięć, przez które przewleczesz materiał. Ubranie nie musi być oczywiste. Wiele badań, zwłaszcza osób z autyzmem, ale nie tylko, dowodzi, że odczuwanie pewnego napięcia na skórze, czegoś, co lekko nas obciąża, powoduje, że się uspokajamy. Tu chodzi o pracę z powięzią. Myśląc o ubiorze, docieram głęboko, aż do poziomu narządów. Niedługo będę na przykład robić bluzy serca, czyli takie, do których możesz wsunąć dłoń i poczuć rytm bicia swojego serca.

To ciekawy pomysł, ale twoja moda nie jest dla każdego.
Chciałabym, żeby była. Ale nie mogę się łudzić – dla większości najważniejsza jest cena. Chcę skłonić ludzi do refleksji. Moje ubrania nie mają oczywistych nazw. Koc nie będzie nazwany kocem. Na metce pojawi się natomiast pytanie: „Obejmiesz się?”. Ubiór to najbardziej intymna rzecz dla naszego ciała. Odeszliśmy od tego, zanurzyliśmy się w obrazie, a zapomnieliśmy o czuciu.

Pamiętam, że na Łotwie myślałaś o tym, aby szyć biustonosze dla amazonek.
Już wtedy o tym myślałam? Dziękuję, że mi o tym przypomniałaś. Ostatnio do tego wracam. To naturalne, że pomysły przychodzą i odchodzą. Ludzie myślą, że jak na coś się zdecydują, to muszą w tym wytrwać do końca życia. Mogą, ale nie muszą. Ja po powrocie z Rygi po raz pierwszy zaczęłam pracować w kulturze. Wcześniej zatrudniona byłam głównie w korporacjach. Zrozumiałam, że chcę tworzyć i pracować z ludźmi.

Wiem, że Erasmus zmienił twoje cele w życiu. Ale zapytam przewrotnie: czy jest coś, czego żałujesz w związku z tym wyjazdem?
Kiedyś powiedziałaś mi, że żałujesz straconych okazji, że na przykład nie chodziłaś na jogę. A była taka możliwość. I przyznam, że też tego trochę żałuję. Może odkryłabym wcześniej własne ciało, jego podmiotowość. Uważam, że ciało nie jest jedynie naczyniem dla duszy, jak twierdził Platon, a jest mną, jestem nim, ciało jest podmiotem. Czuję się, więc jestem.

Może otworzyłaby się nowa szufladka w naszym życiu, ale w tamtym czasie joga najwyraźniej nie była naszym priorytetem. Chodziłyśmy do opery, spędzałyśmy wieczory w pubie, który nazywał się Jaskinia. To był taki typowy, łotewski pub, w którym serwowano regionalne piwo w towarzystwie pieczonego chlebka z masłem czosnkowym. Pamiętasz? Do tego grali regionalną muzykę na żywo.
Wiesz, co mi się teraz przypomniało? Wszystkie rozwiązania tworzyłyśmy same i byłyśmy w tym niezwykle pomysłowe. Był zimny wieczór, jakieś minus 17 stopni, i chciałyśmy wypić grzane wino. Pech sprawił, że nasza kuchenka przestała działać, ale miałyśmy małe świeczki...

Co to był za wieczór! Zrobiłyśmy konstrukcję ze szklanek, na której położyłyśmy garnuszek, a pod spodem umieściłyśmy kilkanaście świeczek.
Po godzinie wino było w miarę ciepłe. Cierpliwość popłaca.

A jak wspominasz nasze miejsce zamieszkania?

Mówiłyśmy na nie squat, bo wyglądało mizernie, ale formalnie wynajmowałyśmy to mieszkanie i za wszystko płaciłyśmy. Dzisiaj myślę, że to było najwspanialsze lokum, na jakie mogłyśmy trafić. Mieszkałyśmy w trudnym miejscu, nie do końca bezpiecznym. Drzwi można było otworzyć bez problemu jednym kopnięciem. Zobacz, jak łatwo człowiek się przyzwyczaja. Na początku przerażenie, a po miesiącu mówiłyśmy, że to nasz dom. Jak to się stało, że tam trafiłyśmy?
Nasza współlokatorka Daria była na Łotwie miesiąc wcześniej i je wyszukała. Przyjechałyśmy na gotowe. Czułam się tam bezpiecznie, mimo że wokół było pełno pustostanów. Piękne budynki, ale całkowicie puste. A w naszym mieszkaniu dwa pokoje, mniejszy dla chłopaków, również studentów, i większy dla nas.

Pokój był duży, ale my trzy, a przed nami perspektywa pięciu miesięcy razem. Podzieliłyśmy więc go na trzy części takimi wielkimi płachtami z materiału, które zawiesiłyśmy na żyłkach i lampach. Każda z nas zyskała w ten sposób intymność.
Pamiętam, że spałam na materacu pod różowym baldachimem. Ostatnio odkryłam swoją słabość do koloru różowego. Przyznam, że wiele ważnych momentów w moim życiu jest połączonych z tkaniną w kolorze różowym. I jako jedyna miałam szafę na ubrania.

Ty miałaś szafę, a ja łóżko. Średnio wygodne, ale miałam farta. Pamiętam, że był taki moment, chyba po dwóch tygodniach razem, że brakowało mi własnej przestrzeni i szukałam nowego lokum w okolicznych akademikach. Znalazłam pokój jednoosobowy i już chciałam go wynająć, ale w ostatniej chwili pomyślałam, że nie chcę was zostawiać, że najwyraźniej tak ma być i… ahoj, przygodo! Nie żałuję, bo mam dzisiaj piękne wspomnienia.
A pamiętasz prysznic na środku korytarza? Wchodzisz do naszego mieszkania i pierwsze, co widzisz, to prysznic. Kto to zaprojektował?

Jakoś się dogadaliśmy, że jak jedna osoba się myje, to reszta siedzi w pokojach, ale zawsze było ryzyko. Zasłaniałyśmy ten prysznic, jak tylko się dało. Jak myśmy to przetrwały, Moniko? Los nas rzucił na głęboką wodę. I jeszcze produkty znikały z lodówki pod osłoną nocy. A że temperatura za oknem była sroga, część z nich trzymałyśmy na zewnętrznym parapecie w plastikowych woreczkach. To musiało wyglądać komicznie od strony ulicy.
Miałyśmy wiele studenckich sposobów na przetrwanie. Pamiętam, jak Włosi z naszej grupy zorganizowali imprezę pożegnalną… Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałam. Niewielkie mieszkanie, a w nim z sześćdziesięciu studentów.

I te włoskie pieśni, radość. Pamiętam, że imprezy u Włochów nigdy nie zaczynały się przed dwudziestą drugą. Raz zorganizowaliśmy imprezę z gotowaniem różnych potraw z własnego regionu. To były przepiękne studia. Erasmus rozwija także poza szkolnymi murami. Kiedy rozmawiasz z Łotyszką po polsku, bo okazuje się, że na Łotewskiej Akademii Kultury mają rozwiniętą klasę języka polskiego, i nie potrafisz się nadziwić, jak płynny ma akcent. Albo kiedy wpadasz spóźniona na lekcję kultury tureckiej i zamiast podręcznikowych zajęć jeden z kolegów siedzi na środku klasy z gitarą i śpiewa tureckie pieśni.
Erasmus to była dla mnie jedna z najbardziej świadomych decyzji. Planowana od kilku lat. Jadąc na Łotwę, zrozumiałam, że będąc w nowym miejscu, tworząc kompletnie nowe życie, jestem niezależna i silna. Dziś wiem, że zawsze sobie poradzę. Wszędzie na ziemi działają te same siły. Wystarczy kapitał finansowy. Pamiętam, że ludzie nas pytali – dlaczego jedziecie na Łotwę, a nie na przykład do Hiszpanii, gdzie jest ciepło?

Sama zadawałam sobie to pytanie. Dziś uważam, że to była najlepsza decyzja.
Dzięki Erasmusowi przeżyłam najdłuższą zimę w życiu, bo trwała pół roku. Zaczęła się we wrześniu w Rydze, a skończyła w kwietniu w Polsce [śmiech]. Ale tak naprawdę dopiero niedawno uświadomiłam sobie, na jak wiele spraw ten wyjazd mnie otworzył. Dzięki Łotwie odwiedziłyśmy na przykład Litwę i Wilno – miasto moich przodków. Pradziadek prowadził karczmę na Wileńszczyźnie, a dziadek Tadeusz mieszkał tam do 1946 roku. W Wilnie czułam się jak w domu. To dziwne, bo przecież nie mogę pamiętać dzieciństwa moich dziadków. A w tym roku dowiedziałam się, że prababcia Regina kochała szyć i pracowała w niewielkiej wileńskiej pracowni. Czy Ryga była zatem przypadkiem?

Wszystko składa się w całość. A co wydarzyło się u ciebie po powrocie?
Jeszcze w Rydze koleżanka zapytała mnie, czy jestem zadowolona ze swojego życia w Gdańsku. Nie byłam. Po powrocie rozpoczęłam nową pracę w kulturze, zakończyłam długoletni związek, zaczęłam spełniać marzenia i rozwijać własną filozofię, którą wyrażam w projektach. Myślę, że stajemy się sobą podczas przemieszczania się. Im dalej wychylamy się poza znajomy horyzont, tym większą mamy szansę na skok w głąb siebie. Bez Erasmusa mogłabym nie mieć odwagi, aby to wszystko zmienić.

*Mona Rena (właśc. Monika Renata Górska) – magister filozofii i kulturoznawstwa. Technolog odzieży. Od 2016 roku projektuje i tworzy ubrania. Uszyła kostiumy do 17 różnych projektów artystycznych, a przez jej dłonie przeszło ok. 700 metrów tkanin. Prowadzi autorską markę MORENA, do tworzenia ubrań używa  wyłącznie naturalnych tkanin i barwników. W projektowaniu wyraża ideę „Czuję się, więc jestem”, zadając pytanie: jak ubiór angażuje ciało i wyobraźnię? Po pracy rozwija się w pisaniu, tańcu i wspinaczce sportowej.