Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 24.09.2025 r.
Lekarka, naukowczyni, neuroarchitektka. Droga Natalii Olszewskiej do wymarzonej specjalizacji wiodła przez różne uczelnie, ale to Erasmus w Rzymie otworzył przed nią pierwsze drzwi
Czym jest neuroarchitektura, którą się pani dziś zajmuje?
To interdyscyplinarna dziedzina badająca wpływ architektury na układ nerwowy i zdrowie człowieka, łącząca neuronauki z projektowaniem przestrzeni. Neuronaukowcy analizują, jak światło, kolor, kształty, materiały czy proksemika [relacje przestrzenne – przyp. red.] wpływają na reakcje układu nerwowego, funkcjonowanie mózgu i fizjologię użytkowników.
Brzmi ekscytująco. Nie był to chyba jednak oczywisty wybór drogi zawodowej dla studentki medycyny?
Zupełnie nie, choć obszarem moich zainteresowań zawsze był mózg. Konsekwentnie dążyłam do tego, aby się nim zająć, na początku nie do końca wiedziałam jednak, jak to zrobić. Moi ówcześni koledzy ze studiów medycznych wybierali bardziej typowe specjalizacje, jak kardiologia czy ginekologia. U mnie przełom nastąpił na piątym roku studiów medycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim, kiedy zdecydowałam się na wyjazd na Erasmusa do Rzymu – dopiero tam tak naprawdę utwierdziłam się w przekonaniu, czym chcę się zajmować.
Skąd w ogóle pomysł na taki wyjazd?
Zawsze lubiłam brać sprawy w swoje ręce. To był rok 2003, czyli jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Byłam młoda, chłonna i bardzo otwarta. Wcześniej odbyłam już kilkumiesięczny staż na Harvardzie, po którym bardzo wzrósł mój apetyt na poznawanie świata. Zresztą od najmłodszych lat miałam przeczucie, że będę podróżniczką, trochę nawet nomadką. Możliwość wyjazdu do Rzymu potraktowałam jako kolejną okazję do zdobycia doświadczeń. Moja krakowska uczelnia współpracowała wówczas z kilkoma szkołami wyższymi na świecie. Wśród nich był Uniwersytet Tor Vergata w Rzymie. Początkowy plan zakładał, że spędzę tam jeden semestr, jednak udało mi się przedłużyć pobyt, dzięki czemu większość egzaminów – zarówno w języku angielskim, jak i włoskim – zdawałam już w Rzymie. Uczyłam się włoskiego na miejscu, co stało się doskonałym punktem wyjścia do mojego dalszego rozwoju językowego i zdobywania doświadczeń.
Jak udało się pani szybko opanować ten język?
Zrezygnowałam z akademika – większość osób porozumiewała się tam po angielsku, a ja chciałam rozwijać znajomość włoskiego. Przeniosłam się więc do mieszkania z włoskimi studentami, co pozwoliło mi zbliżyć się do lokalnej społeczności, uczestniczyć w codziennym życiu i otaczać się brzmieniem języka. Pod koniec pobytu wynajmowałam pokój u starszej rzymianki – to doświadczenie umożliwiło mi wejście w rytm życia mieszkańców Wiecznego Miasta. Erasmus był dla mnie nie tylko formą nauki, lecz także głębokim zanurzeniem w kulturze, które przyniosło wiele cennych przeżyć.
Także to najważniejsze, przesądzające o ścieżce kariery?
Wyjazd na wymianę otworzył mnie na odmienności, na języki i na kontakt z ludźmi z różnych kultur do tego stopnia, że jeszcze w trakcie pobytu w Rzymie zdobyłam się na odwagę, by – w związku z pragnieniem zgłębiania tajemnic mózgu i neurobiologii – napisać mail do Centro Nazionale della Ricerca, prestiżowego włoskiego instytutu badań naukowych. Odpowiedział mi profesor Pietro Callisano i zaprosił na spotkanie. Do dziś pamiętam obraz wiszący w jego gabinecie. Przedstawiał mózg jako rodzaj Kamienia z Rosetty – symbol klucza do rozszyfrowywania tajemnic. Profesor wytłumaczył mi wówczas, że mózg można badać na różnych poziomach, z których trzy są szczególnie istotne. Na poziomie komórkowym analizujemy działanie pojedynczych neuronów oraz ich połączeń, co pozwala zrozumieć mikrostruktury mózgu i procesy, które je napędzają. Na poziomie systemowym badamy większe struktury i sieci neuronowe, takie jak układ limbiczny odpowiedzialny za emocje czy układ nagrody związany z motywacją. Poziom funkcjonalny natomiast dotyczy tego, jak różne obszary mózgu współpracują podczas konkretnych procesów, takich jak myślenie, podejmowanie decyzji czy odczuwanie emocji. To spotkanie z profesorem było dla mnie krokiem milowym. Dzięki niemu zrozumiałam, jak złożona jest neurobiologia, i nie miałam już wątpliwości, że to dziedzina, którą chcę się zajmować.
A skąd pomysł, by zajmować się neurobiologią akurat w architekturze?
Jeszcze gdy byłam na etapie wyboru studiów, rozważałam zarówno architekturę, jak i medycynę. Szybko zorientowałam się, że medycyna koncentruje się na leczeniu chorób, a mnie interesowała zwłaszcza profilaktyka – jak można tym chorobom zapobiegać. W zachodnim podejściu do medycyny brakuje nacisku na prewencję, a ja od zawsze pragnęłam zgłębiać to, co może wspierać nasze zdrowie i dobre samopoczucie. Intuicyjnie kierowałam się w stronę połączenia zdrowia i przestrzeni. Po ukończeniu studiów medycznych w Polsce wyjechałam do Wielkiej Brytanii, gdzie podjęłam pracę w szpitalu i rozpoczęłam studia z neurobiologii na University College London. Ten etap jeszcze pełniej uświadomił mi złożoność ludzkiego mózgu oraz to, jak głęboko reaguje on na otoczenie. Zaczęłam dostrzegać, że przestrzenie, w których żyjemy – domy, budynki, wnętrza i całe miasta – mają potencjał, aby wspierać nasze zdrowie lub mu szkodzić. Od tamtej pory postrzegam architekturę nie tylko przez pryzmat estetyki i funkcjonalności, ale jako kluczowe narzędzie prozdrowotne.
Harvard, Rzym, Londyn… dokąd dalej zaprowadziła panią pasja badawcza?
Po studiach w Londonie wyjechałam do Paryża, aby kontynuować edukację w dziedzinie neurobiologii. Podczas stażu w Collège de France moja opiekunka naukowa zasugerowała mi udział w paromiesięcznym projekcie badawczym w Helsinkach. To tam, w stolicy Finlandii, czekał mnie kolejny punkt zwrotny w karierze. W jednej z lokalnych księgarni natknęłam się na książkę fińskiego architekta Juhaniego Pallasmy „Oczy skóry. Architektura i zmysły”, w której autor podkreślał rolę architektury w angażowaniu wszystkich zmysłów. Spotkanie z tą książką ostatecznie przesądziło o kierunku mojej ścieżki zawodowej.
Lektura przypomniała pani o tym, że sama chciała pani kiedyś studiować architekturę?
Tak, wróciły też wspomnienia z Biennale Architektury w Wenecji, na które tuż po pierwszych studiach medycznych wyjechałam z moją przyjaciółką, architektką. W Helsinkach postanowiłam, że będę pracować z architektami. Zaczęłam szukać staży. Minęło kilka lat, aż w końcu w 2017 roku natknęłam się na informację o kursie neuronauk stosowanych w projektowaniu architektonicznym, który miał się odbyć na Uniwersytecie Iuav w Wenecji. To jedna z najstarszych szkół dla architektów we Włoszech. Znałam język, więc nie wahałam się ani chwili.
Wróciła pani do Włoch. Powróciły też wspomnienia z Erasmusa?
Zdecydowanie, zwłaszcza że znów znalazłam się w grupie studentów z całego świata, choć tym razem było nas tylko ośmioro. To w Wenecji poznałam swojego przyszłego szefa, architekta Itai Palti. Wspólnie realizowaliśmy międzynarodowe projekty. Ale kiedy nadeszła pandemia, stwierdziłam, że chciałabym postawić na własny biznes. I tak otworzyłam firmę Impronta. Po trzech latach pobytu we Włoszech wraz z mężem przenieśliśmy się do Polski.
Czym się zajmujecie?
Jako Impronta zrealizowaliśmy już kilka projektów, m.in. dla Uniwersytetu Śląskiego konsultowaliśmy koncepcję kampusu wspierającego zdrowie fizyczne, psychiczne i społeczne. W swojej pracy propaguję myślenie o architekturze w szerszym kontekście – nie tylko jako o estetycznym schronieniu, lecz także jako o narzędziu wspierającym dobrostan. Promuję podejście, w którym przestrzenie poprawiają komfort życia i mają funkcję prewencyjną. Warto na nowo poszukiwać harmonii między człowiekiem, naturą a środowiskiem zbudowanym – zarówno w skali miast, jak i wnętrz. Interdyscyplinarność to dla mnie nie cel, lecz sposób życia i pracy.
Pełną biografię Natalii oraz informacje na temat jej firmy i realizowanych projektów znaleźć można na: www.improntaspace.com.