treść strony

Świat w pudełeczku – nadzieje i zagrożenia

Diagnoza: smartfica zaawansowana.
Objawy: zerkamy na smartfona 150 razy dziennie, co sześć minut.
Leczenie: rozmawiajmy, nawet online.
O zagrożeniach i nadziejach, jakie niesie rozwój technologii, opowiada dr Konrad Maj.

 

  • fot. Szymon Łaszewski/FRSE

MR: Lubi pan używać emotikonów?
KM: Nie jestem ich fanem, ale czasem nie mam wyjścia. Gdy widzę kogoś twarzą w twarz, od razu wiem, czy jest wesoły, ironizuje czy jest autentycznie zły. Słowem pisanym trudniej wyrazić te emocje, bo ono nie ma w sobie intonacji, nie towarzyszy mu mimika twarzy. Wtedy mogą to sygnalizować emotikony. Ale one fałszują rzeczywistość. Dlatego, jeśli nie mogę się z kimś spotkać, wolę już porozmawiać online niż wymieniać się wiadomościami.

Ja mam problem z uśmiechniętą buźką. Nie wiem, czy ktoś żartuje, używa jej kurtuazyjnie, czy po prostu mnie lubi. A może to sygnał, że kończy konwersację?
Gdy piszemy do siebie wiadomości, jesteśmy zdani na własną interpretację. Raz ktoś mi napisał, że go oschle potraktowałem.

Zabrakło odpowiedniej ikonki?
Pewnie powinienem był ją dodać. Staram się jednak nie nadużywać emotikonów, bo to infantylne. Źle jest również odbierane, gdy ktoś się nie podpisze na końcu wiadomości i nie doda: „pozdrawiam”, „uściski” czy „serdeczności”. Powinniśmy dbać o te detale. W komunikacji internetowej łatwo o nieporozumienia.

Pandemia utrudniała nam spotkania twarzą w twarz. Nauczanie przeniosło się do sieci. Zamknięcie nas w domach to okoliczność, która tylko przyspieszyła nieuchronne?
Sporo szkół już wcześniej sięgało po nauczanie online, ale nie na taką skalę. Od początku pandemii ten proces przyspieszył. Szkoły musiały niemal z dnia na dzień przestawić się na obcowanie z cyfrowymi technologiami. Dla wielu uczniów ta forma przyswajania wiedzy nie była nowością, bo na zajęciach radość i poczucie akceptacji. To również zadanie dla nauczycieli: poświęcać czas na integrację i budowanie tożsamości grupy, nawet jeśli spotkania odbywają się zdalnie.

Do sieci przeniosło się też życie zawodowe i towarzyskie. Kilka razy spotykałem się online. Żeby jedna osoba coś powiedziała, inne muszą być cicho. Nie można wchodzić sobie w słowo ani śmiać się, bo się zagłuszamy. Nie da się rozmawiać w mniejszych grupkach. Na dłuższą metę to męczące. Zupełnie inaczej jest w realu.
Trafnie pan to ujął, bo interakcje na żywo to dynamika, śmiechy, rozmowy w podgrupach. Wówczas wydzielają się endorfiny, które łagodzą stres, dają zadowolenie. Nie ma co porównywać tej sytuacji do spotkań online. Bezpośrednie kontakty są potrzebne dla zdrowia psychicznego, rozwoju, przeżywania pozytywnych emocji i wzajemnego uczenia się. Być może wkrótce powszechnie dostępne będą technologie holograficzne. A wtedy, gdybyśmy (odpukać) znów musieli pozostać zamknięci w domach, to moglibyśmy sobie wyświetlić trójwymiarowy hologram znajomego. Będziemy mieli możliwość poczuć, jakby bliska osoba była tuż obok nas.

I co? Zaproponować jej coś do picia? Prosić, by usiadła? Przed wizytą posprzątać mieszkanie?
Pan sobie żartuje, ale ta technologia już się pojawia. Za nami sporo wykładów pokazowych prowadzonych przez osoby, które były kilka tysięcy kilometrów od miejsca, w którym gromadzili się ich słuchacze. To kwestia czasu, gdy uczniowie w domu wyświetlą swojego nauczyciela w wersji 3D. Będą mu zadawać pytania, wchodzić w interakcje. Jednak technologia nie wyeliminuje potrzeby obcowania z drugim człowiekiem. Bo spotykamy się nie tylko po to, by wymieniać informacje czy patrzeć komuś w oczy, ale by razem działać: zjeść, uprawiać sport, słuchać muzyki, wyjść na spacer.

W metrze już nie czytamy gazet czy książek.W szkole nie rozmawiamy o tym, co pokazali w telewizji. Pożegnaliśmy świat analogowy. To efekt smartfonów, mediów społecznościowych czy czegoś innego?
Mniej więcej 10 lat temu nastąpiło złączenie się wielu technologii w jednym miejscu. Tradycyjne telefony komórkowe zostały zastąpione przez smartfony z dostępem do internetu, co przyspieszyło rozwój mediów społecznościowych. Dzięki smartfonom możemy robić zdjęcia i kręcić filmy świetnej jakości, dzielić się przeżyciami i wrzucać fotki na nasze konta. Mamy aplikacje ułatwiające zakupy, treningi, dające dostęp do muzyki i filmów. To wszystko w pudełeczku, bez którego ani rusz. Co chwila do niego zaglądamy, bo to nasz łącznik ze światem i kronika dnia codziennego. Jak pokazują badania, przeciętny człowiek sprawdza smartfona 150 razy dziennie, średnio co 6 minut. Dopiero gdy zgubimy telefon albo zapomnimy wziąć go z domu, zdajemy sobie sprawę, jak jesteśmy od niego uzależnieni. To pomocny gadżet, ale trzyma nas na smyczy i bombarduje informacjami. Ukuto już nawet nazwę dla takiego stanu: smartfica zaawansowana. Ludzie, siedząc w poczekalni czy jadąc autobusem, nie mogą się powstrzymać przed przeglądaniem telefonu. Często odrywamy się od obowiązków, scrollujemy bezmyślnie ekran i co chwila trafiamy na coś interesującego. To pułapka, w którą wpadamy, bo przesuwanie palcem po ekranie może trwać bez końca. Wreszcie wracamy do zajęć, ale widzimy, że czasu mamy coraz mniej. Ze stresu uciekamy do telefonu. Do tego dochodzi zjawisko FOMO [z ang. fear of missing out – przyp. red.], gdy mamy poczucie, że dookoła tyle się dzieje, a nas to omija. Naukowcy przewidują, że współczesny człowiek spędzi aż 15 lat życia przed ekranem smartfona i telewizora. A 26 lat będzie spał.

Niewiele czasu zostaje na życie.
A to nie koniec. Trzy lata i siedem miesięcy spędzimy jedząc, ale to akurat jest przyjemność. Szacuje się, że spotkania z ludźmi pochłoną jedynie dwa lata naszego życia. Mając w ręku smartfona, już nie musimy się spotkać, by wiedzieć, co się dzieje u znajomych. Nie potrzebujemy do nich pisać – wystarczy wejść na ich profil w mediach społecznościowych. Ale smartfony nie tylko uzależniają czy odcinają od innych, one nas również ogłupiają. Kilka lat temu w „Journal of the Association for Consumer Research” opublikowano artykuł mający w tytule określenie brain drain, czyli drenaż mózgu. Zaprezentowano w nim wyniki badania, w którym uczestników podzielono na dwie grupy. Wszyscy dostali podobne zadania, tyle że jednym powiedziano, że mają zostawić telefon w pomieszczeniu obok, a drugim pozwolono położyć go na biurku. Okazało się, że już telefon w polu widzenia znacząco obniżył zdolności poznawcze. Smartfon jest też symbolem spraw do załatwienia – wywołuje niepokój, jego dźwięk budzi silne emocje.

Wrócę do mediów społecznościowych. Czy zamiast ułatwiać budowanie sieci społecznych paradoksalnie wpędzają w poczucie samotności?
Jak wynika z badań prof. Mikołaja Piskorskiego, media społecznościowe dają możliwość bezkarnego podglądactwa. Dlatego tak chętnie dołączamy się nawzajem do znajomych. Dzięki temu możemy łamać normę społeczną obowiązującą w realu. Norma jest taka, że nie podglądamy innych i nie wtrącamy się w ich sprawy. A w sieci możemy zajrzeć do czyjegoś życia z ukrycia, bez jego wiedzy.

Ale oglądamy tylko te fragmenty, które ktoś zdecydował się nam pokazać.
Bo to swoista autoprezentacja. A my chcemy się na kimś wzorować i jesteśmy ciekawscy. Byle tylko nie wiedzieli, że ich sprawdzamy. W mediach społecznościowych większość aktywności to śledzenie tego, co dzieje się u innych. Niemal każdy pokazuje jednak swoje życie ciekawiej, niż wygląda ono w rzeczywistości. Przeglądamy profile znajomych, zaczynamy się porównywać i frustrować. Wpadamy w depresję, doskwiera nam poczucie samotności. Przestajemy być zadowoleni z siebie albo rywalizujemy, budując swój pozytywny wizerunek. Ale jest poważniejszy kłopot związany z mediami społecznościowymi. One zastępują przekazy od ekspertów i naukowców, i niestety są traktowane jako źródło rzetelnej wiedzy i informacji...

…stając się nośnikiem teorii spiskowych.
Do tego zmierzam. Badania Uniwersytetu Oksfordzkiego pokazały, że internet w Polsce jest potwornie zaśmiecony. 21 proc. informacji ma charakter fałszywy lub zmanipulowany. Na tle innych krajów europejskich wypadamy fatalnie. Cechujemy się niższą jakością demokracji, a obywatele takich właśnie państw są bardziej podatni na teorie spiskowe, które świetnie się mają w świecie mediów społecznościowych.

Na szczęście są organizacje fact-checkingowe, które walczą z fake newsami w sieci. Ostatnio widziałem na Facebooku, jak oznaczono fałszywą informację z adnotacją, na czym polega przekłamanie i odesłaniem do źródła. Ale to walka z wiatrakami. Na pięć nowych fake newsów pewnie jeden uda się sprostować. Może potrzebna jest sztuczna inteligencja? Przecież już słychać głosy, że roboty zastąpią nauczycieli. To realna wizja?
Myślę, że tak, choć nie sądzę, żeby miały zastąpić wszystkich nauczycieli. Można już zobaczyć wykłady robotów, które nieźle radzą sobie z przekazywaniem wiedzy. Kto wie, może któregoś dnia dziekan powie mi, żebym opuścił salę wykładową, bo odtąd sprzęt będzie gadał do studentów. Ale poważnie mówiąc, nauczyciel wnosi nie tylko wiedzę, ale też doświadczenie. Nie wyobrażam sobie, żeby robot był tak mądry życiowo jak człowiek.
Owszem, jeśli chodzi o inteligencję obliczeniową, to pewnie da się tak zaprogramować maszynę, by była bezbłędna czy stanowiła gadającą encyklopedię. Ale nauczyciel to ktoś, kto potrafi analizować fakty i posługiwać się złożonymi schematami poznawczymi, ma zdolność abstrahowania, kojarzenia i tworzenia analogii. Na ten moment nie da się tak zaprogramować sztucznej inteligencji. Nie wykluczam natomiast takiego modelu nauczania, w którym robot wygłasza wykład, a nauczyciel prowadzi zajęcia interaktywne, dyskutuje i odpowiada na pytania studentów. To mogłoby być atrakcyjne dla słuchaczy i efektywne. Sam byłbym chętny do takiej współpracy z robotem.

Jest już nawet pojęcie robofobii, więc – jak rozumiem – niektórzy obawiają się o swój los. Ten lęk przed robotami będzie narastać?
Pewnie tak. Jeszcze w latach 90. XX w. pisano o technofobii, bo byli tacy, którzy bali się wszelkich technologii. Gdy mieli komputer w zasięgu wzroku, czuli się zestresowani. Roboty przypominają człowieka i dlatego nie wiemy, jak je traktować. Badania, które prowadziliśmy w Centrum HumanTech, pokazały, że ludzie boją się, iż roboty mogą ich zastąpić, a potem wyeliminować. Nie traktują ich jako wsparcia. Kilka lat temu na wystawie w Berlinie jeden z mężczyzn uderzył robota, krzycząc, że roboty nigdy nie zastąpią ludzi, bo nie są pełnokrwiste. Jakkolwiek transhumaniści twierdzą, że stapianie się ludzi z robotami, nazywane cyborgizacją, jest naturalnym etapem w ewolucji człowieka.

Czy w nieodległej przyszłości czeka nas kolejna rewolucja na miarę wejścia na rynek smartfonów?
Od smartfona pewnie długo się nie uwolnimy. Raczej należy się spodziewać jego ekspansji czy transformacji. Rozwiną się pewnie takie technologie, jak mixed reality (MR), czyli mieszana rzeczywistość, która uwolni nasze
ręce, a interfejsem staną się specjalne okulary. W MR prawdziwy obraz przenika się z tym wytworzonym na komputerze. Taka wirtualna nakładka na rzeczywistość pozwoli, aby na wakacjach stanąć przed zabytkiem i w goglach przeczytać jego historię. Idąc do sklepu, będziemy mogli przed sobą wyświetlić składniki i kaloryczność produktów, które chcemy kupić. Zamiast ślizgać palcem po ekranie, będziemy wykonywać różne ruchy przed sobą. Dzisiaj widzimy w środkach komunikacji wiele osób
z opuszczoną głową. Za 10 lat może się okazać, że pasażerowie autobusu to grupa ludzi w okularach machająca w powietrzu rękoma.

A będziemy się jeszcze przez te okulary zauważać?
Nadal będziemy tęsknić za drugim człowiekiem. I to nie tylko w celach towarzyskich czy matrymonialnych, ale tak po prostu. Bo nic nam nie zastąpi obcowania z innymi ludźmi.


Dr Konrad Maj - psycholog społeczny związany z Uniwersytetem SWPS w Warszawie. Kierownik projektu HumanTech Meetings, inicjator Centrum Innowacji HumanTech. Koncentruje się na zagadnieniach dotyczących wpływu społecznego, psychologii mediów oraz innowacji. Prowadzi badania w obszarze HRI (Human-Robot-Interaction).

Zainteresował Cię ten tekst?
Więcej podobnych znajdziesz w najnowszym numerze Europy dla Aktywnych 3/2021