treść strony

Trampolina do sukcesu

Erasmus był punktem zwrotnym – uformował kierunek moich badań i wpłynął na to, jak potoczyła się moja kariera naukowa – opowiada dr hab. inż. Małgorzata Włodarczyk-Biegun, specjalizująca się w biodruku 3D.

  • Przebywanie w międzynarodowym środowisku uczy tolerancji tak potrzebnej w naszym życiu

    fot. Szymon Łaszewski/FRSE

W swojej pracy badawczej zajmuje się pani biodrukiem 3D. O czym mowa?   
Jest to drukowanie w technologii 3D, często z wykorzystaniem materiałów na bazie hydrożelu z żywymi komórkami. Mówiąc prostym językiem: drukujemy elementy, które przypominają strukturę ludzkich tkanek. W ten sposób można tworzyć nowoczesne implanty, precyzyjnie dostosowane do potrzeb pacjenta i usprawniające leczenie poważnych uszkodzeń ciała. 

Jakie to mogą być implanty? 
Struktury trójwymiarowe, nad którymi pracuję z zespołem, to tzw. skafoldy, czyli rusztowania dla wzrostu komórek, które odwzorowują skomplikowane połączenia występujące na styku tkanek miękkich i twardych. Ze względu na tę złożoność kwestia „dopasowania” naszych implantów do tkanek w ludzkim ciele jest wyzwaniem. Takie implanty mogą usprawnić leczenie np. tzw. krytycznych ubytków, czyli przypadków, gdy organizm nie jest w stanie sam się zagoić. Wtedy możemy wykorzystać implant, który będzie mostem między dwiema częściami zdrowej tkanki i pomoże w regeneracji tej uszkodzonej. 

Prowadzę też badania nad biodrukowanymi implantami do rekonstrukcji siateczki beleczkowej oka (której dysfunkcja powoduje jaskrę) oraz nad drukowanymi modelami tkanek, które pozwalają na precyzyjne testowanie leków, choćby przeciwnowotworowych, a w przyszłości pomogą zmniejszyć liczbę badań wykonywanych na zwierzętach. 

Kiedy pacjenci będą mogli korzystać z takich implantów?
W mojej ocenie to kwestia kilku, kilkunastu lat. Nasze badania są prowadzone na poziomie badań podstawowych, nastawionych na zdobycie nowej wiedzy. Następnym krokiem są wymagające badania kliniczne, które czasem trwają nawet kilka lat. 

Biodruk 3D to chyba rosnący trend w nauce? 
Dla naukowców to bardzo atrakcyjna metoda, która daje duże możliwości. Sam biodruk ma dość krótką historię – pierwszy artykuł na ten temat opublikowano w 1986 r., czyli wtedy, kiedy ja się urodziłam (śmiech). Dynamiczny rozwój to lata dwutysięczne, a ostatnia dekada to już prawdziwy boom. Jest to bardzo rozwojowa dziedzina. Praca nad biodrukiem daje mi dużo satysfakcji, a rozwiązywanie rzeczywistych problemów ludzi nadaje temu wszystkiemu jeszcze większy sens.

Spędziła pani w sumie za granicą 11 lat. Obroniła doktorat w Holandii, później mieszkała w Niemczech, a do Polski wróciła trzy lata temu w ramach programu „Polskie powroty” Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej. Teraz łączy pani pracę na Politechnice Śląskiej i na holenderskim uniwersytecie w Groningen. Mobilność w pracy naukowca to ważna sprawa? 
Przebywanie w międzynarodowym środowisku uczy tolerancji, tak potrzebnej w każdym aspekcie naszego życia. Umożliwia też nowe spojrzenie na wiele tematów, np. na sposób prowadzenia badań naukowych, pracy w laboratorium czy organizacji pracy w zespole. Z tych wszystkich doświadczeń możemy wtedy wybrać te, które odpowiadają nam najbardziej, i na tym budować styl swojej pracy badawczej. 

Cofnijmy się do początków pani kariery. Czy już w trakcie studiów wiedziała pani, że chce zajmować się pracą naukową?
Kiedy dostałam się na wymarzoną weterynarię, pojawiła się konieczność przeprowadzki z Krakowa do Wrocławia. Zmiana miasta przerażała mnie jednak tak bardzo, że postanowiłam zostać i zaczęłam studiować psychologię na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po roku stwierdziłam, że ten kierunek jest dla mnie za bardzo humanistyczny, a że na Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) otwarto Międzywydziałową Szkołę Inżynierii Biomedycznej, spróbowałam tam swoich sił. Z psychologii nie chciałam rezygnować i skończyło się tym, że studiowałam dwa kierunki aż do końca. 

W 2011 r., mimo że powoli kończyłam studia na inżynierii biomedycznej, wciąż nie byłam pewna, co robić dalej – czy iść do pracy, czy rozpoczynać studia doktoranckie. Wtedy moja mentorka, prof. Elżbieta Pamuła, zaproponowała mi wyjazd na Erasmusa. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, ale skoro pojawiła się taka możliwość, chciałam spróbować. Ostatecznie zdecydowałam się tylko na trzymiesięczny wyjazd, ponieważ goniły mnie terminy – wróciłam z końcem kwietnia, a niecały miesiąc później brałam ślub.

Gdzie pani pojechała? 
Do Nijmegen w Holandii. Na tamtejszym uniwersytecie działał prof. Douglas, współpracujący z moją mentorką z AGH. Miałam się zajmować materiałami hydrożelowymi. 

Jak pani wspomina tamten czas?
Byłam zachwycona! Samym krajem, ludźmi, życiem w Holandii, ale też – a może przede wszystkim – prowadzonymi tam badaniami naukowymi. Czas dzieliłam głównie między pracę w laboratorium a zajęcia sportowe, w które się wtedy wkręciłam. 

Czy udział w Erasmusie pomógł pani podjąć decyzję w sprawie kariery?
Erasmus to był punkt zwrotny. Wtedy w Polsce nie funkcjonowały jeszcze szkoły doktorskie na dzisiejszych zasadach, a doktoranci nie zarabiali. Podczas Erasmusa dowiedziałam się, że w Holandii można jednocześnie robić doktorat i być zatrudnionym na uczelni. To mnie przekonało, choć ostatecznie pensja starczała mi jedynie na mieszkanie, jedzenie i utrzymanie mojego konia. Ale w młodości człowiek inaczej patrzy na życie i aż tak nie przejmowałam się brakiem oszczędności (śmiech). 

Które z doświadczeń zebranych podczas pracy naukowej za granicą wydają się dziś pani najcenniejsze?
Życie za granicą nauczyło mnie przede wszystkim tego, by nie oceniać ludzi, którzy mają inne widzenie świata niż nasze. Tworząc swój zespół badawczy na Politechnice Śląskiej, czerpałam z własnych lekcji życiowych, postawiłam m.in. na międzynarodowy i zróżnicowany pod względem płci zespół, ponieważ wiem, że to otwiera umysły. Wprowadziłam też codzienny zwyczaj wspólnego lunchu, żeby się integrować i móc rozmawiać nie tylko na tematy zawodowe.

Czy wróciła pani do Polski już na stałe? 
Na razie jestem w Polsce, a później zobaczymy. Nie planuję zbyt dużo. Moja ścieżka kariery nauczyła mnie tego, że choć często stresujemy się swoimi decyzjami i robimy wielkie plany, życie zaskakuje, a każda decyzja okazuje się w jakimś sensie dla nas dobra i wartościowa.

Dr hab. inż. Małgorzata Włodarczyk-Biegun, prof. PŚ – ukończyła psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz inżynierię biomedyczną na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Doktorat obroniła na Uniwersytecie w Wageningen w Holandii. Pracowała również w INM-Leibniz Institute for New Materials w Saarbrücken w Niemczech. Habilitowała się w 2022 r. na Politechnice Śląskiej (PŚ). Jest laureatką m.in. niemieckiej edycji konkursu L’Oréal-UNESCO For Women in Science oraz Nagrody Naukowej „Polityki”. Pracuje na Politechnice Śląskiej i na Uniwersytecie w Groningen w Holandii. 

Rozmawiała Agnieszka Kliks-Pudlik – korespondentka FRSE