treść strony

Erasmus, miłość i medycyna

Do Hiszpanii wyjechali osobno, wrócili jako para. Dziś Ania i Sebastian Rutkowscy łączą karierę naukową z podróżami przyczepą kempingową po Europie.

  • Anna i Sebastian Rutkowscy poznali się na Erasmusie

    fot. Archiwum prywatne

  • Staż, który teraz odbywają skupia się na nowoczesnych technologiach w rehabilitacji

    fot. Archiwum prywatne

  • Oboje zdobyli prestiżowy grant w Instytucie Badawczym Szpitala San Camillo w Wenecji

    fot. Archiwum prywatne

Dzieli nas 1300 km. Łączy praca zdalna z powodu koronawirusa. Spotykamy się więc wirtualnie, za to bez maseczek. Uśmiechniętą parę widzę na ekranie laptopa. Ania i Sebastian siedzą w jasnym mieszkaniu: białe ściany, meble, zasłony. Nawet deska do kitesurfingu oparta o ścianę jest biała. – Jeszcze się suszy, wczoraj na niej pływałem – mówi Sebastian Rutkowski.

W Wenecji zima, jak co roku, dość łagodna: w dzień ok. 10 stopni Celsjusza, od czasu do czasu spadnie deszcz. – Woda w morzu jest chłodna, ale z pewnością cieplejsza niż w Bałtyku – dodaje. Ania Rutkowska dorzuca: – Jesteśmy przygotowani na epidemię, bo regularnie morsujemy, także tu, we Włoszech. Dzięki temu nasze układy odpornościowe są cały czas pobudzane do działania. Po tych słowach nie mam wątpliwości, z kim rozmawiam.

Kujony jadą na Erasmusa
Ania i Sebastian poznali się na studiach. 15 lat temu wybrali fizjoterapię na Politechnice Opolskiej. Na drugim roku rozmawiali – jeszcze jako znajomi – że można by wyjechać na Erasmusa do Hiszpanii. – Było wielu chętnych, a tylko trzy miejsca. Żeby się dostać, trzeba było dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej po angielsku i mieć świetną średnią ocen – mówi Sebastian.

– A my byliśmy kujonami, bo lubimy się uczyć – śmieje się Ania. Nieśmiało przyznają, że ich średnia dobijała do pięciu. Udało się! Na trzecim roku studiów wyjechali z Opola. Następne dwa semestry uczyli się na Universidad de la Coruña w Galicji, północno-zachodniej części Hiszpanii. – Fizjoterapia to dość elitarne studia. Wówczas tylko trzy szkoły wyższe w Hiszpanii kształciły na tym kierunku. Z jedną z nich Politechnika Opolska podpisała umowę partnerską. Zależało nam na Hiszpanii, bo tam jakość nauczania była na wysokim poziomie – wyjaśnia Sebastian. Ania się wtrąca: – Ale chodziło też o słońce, plażę, bliskość oceanu i całkowitą zmianę otoczenia. To było bardzo kuszące miejsce.

Pacjenci nauczycielami
Wyjechali na Erasmusa, nie znając hiszpańskiego. A zajęcia nie odbywały się po angielsku. Najtrudniej było w pierwszych tygodniach. – Niewiele rozumieliśmy, notatki pożyczaliśmy od kolegów i później tłumaczyliśmy je w pokoju – wspominają. To nie był jedyny kłopot. – W tej części Hiszpanii mówi się po galicyjsku, taki regionalizm jak u nas śląski. Pomieszanie portugalskiego z hiszpańskim. I niestety w tym rejonie językiem gallego mówili wykładowcy. Nie sposób było ich zrozumieć, mimo że przed rozpoczęciem roku akademickiego zapisaliśmy się na intensywny kurs hiszpańskiego – opowiadają. Ale z czasem radzili sobie coraz lepiej. Pomogły codzienne zajęcia kliniczne na różnych oddziałach szpitalnych. – Najwięcej nauczyliśmy się podczas spotkań z pacjentami. To były zazwyczaj osoby starsze, które mówiły wolno, wyraźnie i bardzo chciały z nami rozmawiać, więc powoli przyswajaliśmy sobie ich codzienny język – dodają Rutkowscy. Dużo też wynieśli, nie tylko językowo, z praktyk w szpitalu. – Jeden z lekarzy zaproponował nam dodatkową pracę. Przez kilka godzin na jego kursach USG leżeliśmy na kozetce jako modele, na których lekarze ćwiczyli obsługę sprzętu medycznego. Dla nas to była kolejna, tym razem dobrze płatna okazja, dzięki której podreperowaliśmy budżet i osłuchaliśmy się z językiem.

Jak smakuje polski żur
Ania i Sebastian mieszkali w La Coruni w czteropiętrowej kamienicy, którą zajmowali erasmusowcy. – To była istna wieża Babel, mieszały się różne  narodowości, języki, kultury. Zawsze coś się działo na korytarzu, odwiedzaliśmy się w pokojach. Chodziliśmy na plażę po kilkadziesiąt osób, byliśmy niebywale zintegrowani, nigdy się nie nudziliśmy. To był piękny czas – zachwyca się Ania. Najmilej wspomina Święta Wielkanocne, które spędzili w Hiszpanii. – Przed naszą kamienicę wynieśliśmy wszystkie stoły. Złączyliśmy je w jeden duży, przy którym zmieściło się około dwudziestu znajomych z Erasmusa. Bardzo chcieli zobaczyć, jak wygląda tradycyjne polskie śniadanie wielkanocne. No to je zorganizowaliśmy. Dzieliliśmy się jajkiem, był pyszny żur, który dotarł do nas z Polski, upiekliśmy na miejscu babki. Znajomi z Francji, Włoch i Hiszpanii mówili nam, że u nich święta to są raczej spotkania z przyjaciółmi w restauracji. Byli zaskoczeni, że u nas śniadanie jemy w rodzinnym gronie przy jednym stole. Nasze świętowanie wśród erasmusowców trwało znacznie dłużej niż w Polsce, czyli było nam ze sobą bardzo dobrze – wspomina Ania.

Uwaga! Miłość
– W drugim semestrze zdecydowanie zwolniliśmy z tak intensywnym życiem studenckim –  przypomina Sebastian. – Było już cieplej, więc postawiliśmy na rekreację: zrobiliśmy kurs pływania na katamaranie, przeszliśmy szkolenie windsurfingowe, ruszaliśmy znacznie częściej na wycieczki rowerowe.
Podczas jednej z nich Sebastian miał wypadek. – Potrącił mnie samochód i złamałem przedramię. Trafiłem do szpitala. Rękę wsadzili mi w gips. I tu pojawia się zwrotny moment w historii naszego wyjazdu – opowiada. – Ania bardzo się mną zaopiekowała, zaczęliśmy spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu, aż przerodziło się to w głębsze uczucie. Wróciliśmy do Polski już jako para – opowiada Sebastian.

– Ujawniłam wtedy typowe cechy polskiej kobiety. Byłam czuła, opiekuńcza, troskliwa – śmieje się Ania.
To był 2008 rok. Pięć lat później wzięli ślub. Teraz mają dwójkę dzieci: czteroletnia córka chodzi do przedszkola, a ich syn w tym roku zaczął naukę w szkole. – W przeciwieństwie do dorosłych nie mają barier językowych. Z rówieśnikami dogadują się bez problemu – mówi o swoich dzieciach Ania. W czwórkę w wolnym czasie żeglują, biegają, kąpią się w morzu, a między wiosną a jesienią, gdy mają więcej wolnego czasu, wsiadają w przyczepkę kempingową i podróżują po Europie. W zeszłym roku odwiedzili m.in. Austrię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę. – Czasem na weekend jedziemy pod namiot nad nasze ulubione Jezioro Turawskie niedaleko Opola – opowiadają.

Laboratorium nad kanałami
Teraz mieszkają w Wenecji. – Przyjechaliśmy tu we wrześniu na staż naukowy do Instytutu Badawczego Szpitala San Camillo. Realizujemy grant badawczy European Respiratory Society dotyczący wykorzystania wirtualnej rzeczywistości w treningu mięśni oddechowych – opowiada Sebastian. Pracują w laboratorium, które wykorzystuje nowoczesne technologie w rehabilitacji. A grant naukowy to kontynuacja zainteresowań Ani i Sebastiana. On kilka lat temu obronił pracę doktorską dotyczącą efektów rehabilitacji z wykorzystaniem wirtualnej rzeczywistości u chorych na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc.

Wyjazd do Hiszpanii nie był ich jedynym realizowanym z programu Erasmus. W 2010 r. wybrali się na trzy letnie miesiące na praktyki zawodowe na Teneryfę. – Znowu Hiszpania i znowu Erasmus – uśmiecha się Ania. – Tym razem znaliśmy już świetnie hiszpański, miejsce zachwycało, a praktyki mieliśmy w hotelowym spa. Wyjazd marzenie – podsumowuje krótko.

Gdy wrócili do Polski, obronili magisterkę na Politechnice Opolskiej. Ale nie chcieli przerywać kariery naukowej. – Na naszym kierunku, co rzadko się zdarza, ogłoszono konkurs na cztery stanowiska asystentów naukowo-dydaktycznych. Zgłosiliśmy się i dostaliśmy pracę – opowiadają. Wtedy kolejny raz w ich życiu pojawił się Erasmus. – Tym razem wzięliśmy udział w wyjazdach szkoleniowych dla pracowników naukowych. Zaczęliśmy też prowadzić własne zajęcia na politechnice po angielsku. Wśród słuchaczy zdecydowaną większość stanowili erasmusowcy. Oni byli tylko kilka lat młodsi od nas. Wiedzieli, że też byliśmy na wymianie studenckiej, więc udało nam się stworzyć partnerskie relacje. Po zakończonym roku akademickim, kiedy nie było już między nami zależności nauczyciel – student, mogliśmy z nimi wyjść do miasta i wspólnie spędzić czas. I potwierdzamy: duch Erasmusa jest wyczuwalny i bije od tych ludzi pozytywna energia. Od razu przypominały nam się nasze chwile w Hiszpanii – opisują.

Mniej stresu, więcej flow
Dziś Rutkowscy mówią, że są wielkimi entuzjastami Erasmusa. – Tu wszystko się może wydarzyć – uśmiecha się Ania, spoglądając w oczy męża. – Pokochaliśmy Hiszpanię i to jedyny kraj na świecie, w którym moglibyśmy zamieszkać na stałe. Mili, otwarci ludzie, z takim stylem życia, który nam bardzo odpowiada – dodaje. Sebastian: – Każdy wyjazd w ramach Erasmusa pomaga lepiej poznać siebie samego. Najpierw bardzo stresowały mnie występy publiczne, prowadzenie zajęć w obcym języku, bo wiedziałem, że zawsze można coś powiedzieć lepiej, bardziej precyzyjnie. Teraz mam więcej śmiałości, chętniej uczestniczę w międzynarodowych konferencjach i wiem, że Brytyjczykom zawsze jest łatwiej, bo ich pierwszy język jest tym używanym powszechnie podczas konferencji czy warsztatów. Zmieniłem podejście, teraz czuję flow podczas wystąpień i mam z tego przyjemność. To w dużej mierze zasługa wielu lat, które spędziłem dzięki Erasmusowi w otoczeniu ludzi z całego świata.

Ania: – Ten program daje tyle możliwości, że szkoda z nich nie skorzystać. Tym bardziej że wszystko jest sfinansowane. Dziś dostajemy zaproszenia na konferencje. Spotykamy na nich znajomych, których poznaliśmy na Erasmusie. Piszemy z nimi międzynarodowe projekty. Tacy są naukowcy: otwarci, ciekawi świata i ludzi, chętni do działania i tworzenia. Zupełnie jakbym mówiła o erasmusowcach.