treść strony

Miasta chcą być eko

– Życie widać tu na ulicach. Do parku przychodzi się pobyć, zrobić piknik, uprawiać gimnastykę – mówi Jadwiga Nalepa, kiedyś rezolutna Jadzia z programu Duże dzieci, dziś 22-letnia adeptka architektury, która spędziła semestr na studiach w Mediolanie.

  • fot. Szymon Łaszewski

  • fot. Szymon Łaszewski

  • fot. Szymon Łaszewski

Od razu wiedziałaś, że Włochy?
Dawno temu zakochałam się we włoskiej kulturze, sztuce, architekturze. Co roku jeździmy tam z mamą na wakacje. Włoskiego uczę się od podstawówki. Gdy tylko zaczęłam studia, wiedziałam, że chcę pojechać tam na Erasmusa.

Co cię szczególnie urzekło?
Florencja – od niej się zaczęło. Odwiedziłam też inne miasta, ale Florencja jest tym ukochanym, do którego wracam i w którym czuję się jak w domu.

Na Erasmusa wybrałaś jednak Mediolan.
Miałam kilka miast do wyboru, ale w mojej czołówce plasował się właśnie Mediolan i Rzym.
Mnie Rzym zachwycił jako wieczne miasto, ale też zmęczył upałem, liczbą turystów, aut i skuterów.
Rzym bywa przytłaczający. Wybrałam Mediolan ze względu na tamtejszą uczelnię, bardzo szanowaną [Politechnika Mediolańska – przyp. red.]. Samo miasto jest bardziej nowoczesne, ale jednak jego ogromna część to wciąż stara zabudowa. Historyczna dzielnica Brera przypominała mi florencki klimat. Te wąskie, przytulne uliczki, zdobienia na elewacjach budynków, rzeźbione balkoniki obrastające roślinami, wykusze. W Mediolanie przeważa jednak biel na budynkach, jest sporo szerokich ulic. Dzięki temu przestrzeń wydaje się lekka, pieszy nie czuje się tu przytłoczony.

Patrzysz na miasta oczami architekta. Włoskie miasta są dobre do życia?
Tak, to życie zresztą widać na ulicach. Gdy tylko jest możliwość wyjścia z domu czy biura, pospacerowania, spotkania ze znajomymi, Włosi z tego korzystają: jedzą śniadania w kawiarenkach, wychodzą na lunch. Gdy o godzinie 22.00 wracam do hotelu czy mieszkania, mijam... rodzinę na spacerze z dzieckiem w wózku.
Niedaleko mojego mieszkania w Mediolanie był duży park miejski, prawie cały czas wypełniony ludźmi. Oni nie przychodzili tylko na spacer, ale po prostu pobyć, posiedzieć na kocu, zrobić piknik, uprawiać gimnastykę na trawie.  

To charakterystyczne dla miast z zachodu i południa Europy – może ze względu na pogodę. Przestrzeń miejska nie służy tam tylko do przemieszczania się, ale też po prostu do bycia. Ale i my się tego pomału uczymy.
To kwestia jakości przestrzeni społecznej. Gdy zachwycałam się Florencją, powiedziałam mamie, że marzy mi się tu mieszkać. Spytała, czy gdybym codziennie przychodziła przed Duomo czy na Piazza Santa Croce, wciąż tak bardzo zachwycałabym się tą architekturą. Powiedziałam, że tak, ale potem zaczęłam się zastanawiać. Przypomniałam sobie jej pytanie, gdy byłam na krakowskim rynku na spacerze. Na co dzień mieszkam w Krakowie, studiuję na tamtejszej politechnice, miasto znam od lat, ale za każdym razem, gdy jestem na rynku, to się nim zachwycam. Po prostu dobrze się tam czuję. Jeśli przestrzeń ma duszę, a ludzie zapisują w niej wspomnienia, to ona oddziałuje. To jest właśnie magia architektury.

Czego to kwestia? Niskiej zabudowy, wąskich ulic? Amerykanie budują miasta pełne autostrad i wieżowców, wśród których człowiek czuje się malutki. Europejskie miasta są bardziej na ludzką miarę?
Tak, bo człowiek również w mieście potrzebuje choćby dostępu do światła słonecznego. Gdy tylko słońce wychodzi zza chmur i czujemy jego promienie na twarzy, jest nam lepiej. Niska zabudowa to zapewnia. Znaczenie mają też fasady budynków z naturalnych, ciepłych materiałów, jak kamień czy drewno. I zieleń, która w mieście jest bardzo istotnym elementem. Powinna przenikać tkankę miejską. Skwery, zielone placyki, parki. W Mediolanie od kilku lat powstaje nowa dzielnica, Isola, gdzie są prawie same wieżowce. Poszłam tam na spacer, żeby zobaczyć, jak wygląda. Budynki nie są zbitymi w gromadę blokami ze szkła, ale mają wymyślne kształty, bardziej organiczne, jak choćby pokryte zielenią wieżowce Bosco Verticale. A jednak to przestrzeń tylko na chwilę. Brakuje w niej czegoś przytulnego – miejsca, w którym człowiek mógłby znaleźć dla siebie kąt i poczuć się bezpiecznie.

Na ile włoskie miasta są zielone? Na starówkach zwykle uliczki są wąskie, budynki stawiane ciasno. Tak przecież dawniej budowano.
Pewnie dlatego mieszkańcy tak chętnie uprawiają rośliny na balkonach. Kontakt z naturą zapewnia też woda, a więc rzeki przepływające przez miasta, fontanny na włoskich placach. W Wenecji raczej nie ma parków w środku miasta, ale nie czuje się tego braku. Przede wszystkim nie ma tam ruchu kołowego, tylko pieszy. Gdy po odwiedzeniu tego miasta wracałyśmy z mamą do hotelu wynajętego w miejscowości nieopodal, uderzył nas szum aut. Zdałyśmy sobie sprawę, że w samej Wenecji tego szumu nie ma. Nie ma wiele zieleni, a jednak można się wyciszyć.

Mieszkamy w miastach, ale ciągnie nas do natury?
To ludzka potrzeba. W nowoczesnym myśleniu o architekturze zachęca się nas, by projektować w sposób zrównoważony, przyjazny użytkownikowi. Uczymy się, że budynek ma pięć elewacji, bo dach jest tak samo ważny jak ściany. Można na nim urządzić zielony taras, ogród. Przy budynku zawsze powinien się znaleźć jakiś ogródek, atrium, cokolwiek, co rozbija bryłę, wprowadza lekkość zieleni i słońca.

Unia Europejska też zwraca na to uwagę, choćby w projekcie „Nowy europejski Bauhaus”, który promuje ekologiczne i oparte na idei dostępności społecznej rozwiązania urbanistyczne. Tak będą rozwijać się nasze miasta?
Mam taką nadzieję. Na macierzystej uczelni w czasie zajęć z projektowania urbanistycznego musimy brać pod uwagę wiele aspektów, analizę strukturalną, funkcjonalną, analizę komunikacji, zieleni. Staramy się uwzględniać kontekst regionu, łączyć tkankę miejską z występującą tam przyrodą. Moi koledzy, którzy zajmują się krakowskim rynkiem, chcą przeprowadzić tamtędy pełną zieleni trasę spacerową, z miejscem na odpoczynek, wytchnienie.

Czy Kraków przypomina trochę w klimacie włoskie miasta?
Do pewnego stopnia, choć życie studenckie się różni. W Mediolanie przed budynkiem wydziału architektury jest duży plac, na nim kawiarenka z mnóstwem stolików. Gdy byłam na wymianie, zawsze prawie wszystkie były zajęte. Studenci, wykładowcy spędzali wspólnie czas. W parku obok ludzie siedzieli, tańczyli, ktoś grał na gitarze. I było to zwyczajne. Oczywiście do pewnego stopnia zmienił to lockdown, który wprowadzono jesienią w trakcie mojego pobytu na Erasmusie. Wyjechałam we wrześniu ubiegłego roku, semestr skończyłam w lutym tego roku.

Mimo pandemii Erasmus miał sens?
Zdecydowanie. Nawet jeśli zajęcia miałam częściowo zdalnie i nie poznałam tłumu ludzi, to rozwinęłam się jako studentka architektury. Miałam dużo czasu, by chodzić na spacery, zwiedzać miasto, poczuć klimat.

Dlaczego wybrałaś architekturę?
Zawsze lubiłam rysować, miałam zdolności artystyczne, ale jednocześnie dobrze czułam się w matematyce, fizyce. Architektura łączy nauki ścisłe z możliwością kreatywnego spełniania się.

Rozważałaś karierę medialną? Jako dziecko w programie Duże dzieci zawładnęłaś telewizją.
Nigdy nie miałam takich marzeń, nie chciałam być aktorką czy piosenkarką. Świetnie wspominam czas w telewizji i chętnie dziś wzięłabym udział w jakimś projekcie, ale zawodowo wolę iść w kierunku inżynieryjnym.

Media to dobre miejsce dla dziecka? Kojarzą się z presją, podleganiem nieustającej ocenie innych.
Nie odczuwałam tego. Jeździłam na nagrania do Warszawy i traktowałam to przede wszystkim jako okazję, by spotkać się z kolegami z planu, spędzić ciekawie czas, dowiedzieć się czegoś nowego. Po nagraniu wracałam do domu i następnego dnia zwyczajnie szłam do szkoły.

Jak znalazłaś się w programie?
To był przypadek. Mama oglądała telewizję, leciało ogłoszenie o castingu do nowego programu. Potem zobaczyła to ogłoszenie jeszcze kilka razy i w końcu stwierdziła: skoro tak nas zapraszają, to czemu nie. Dostałam się i zostałam na dwa lata, do końca programu. Rodzice zawsze pytali, czy mam ochotę dalej jeździć, a ja nie chciałam rezygnować. To był wartościowy okres w moim życiu, z kilkoma osobami z planu mam kontakt do dziś.

Przylgnęła do ciebie etykieta „rezolutnej Jadzi”, która potrafi zagiąć nawet Wojciecha Manna.
Niesamowite, jak ten obrazek zapisał się w świadomości ludzi. Zajmuję się dziś czymś zupełnie innym, nie żyję w świecie mediów, nie tęsknię za nim, ale jednak cały czas jestem w ich pamięci.

Rozpoznają cię na ulicy?
Zdarza się, mimo upływu tak wielu lat. Może to kwestia włosów, moich charakterystycznych loków? Za każdym razem jestem zaskoczona,
ale bardzo pozytywnie.

*„Nowy europejski Bauhaus” to projekt KE łączący design, ekologię, dostępność oraz inwestycje. Według Ursuli von der Leyen, przewodniczącej KE: To projekt dający nadzieję na lepsze życie razem po pandemii, integrujący zrównoważony rozwój ze stylem, by Europejski Zielony Ład dotarł do umysłów i domów obywateli. Więcej na: www.europa.eu/new-european-bauhaus