treść strony

Niepokorna reżyserka

Niemieckiej reżyserce Emmie Hütt czas spędzony w ramach Erasmusa w Akademii Teatralnej w Warszawie otworzył drzwi do kariery. Ma szansę stać się jednym z ciekawszych głosów młodego pokolenia europejskiego teatru

  • Młodą reżyserkę fascynują nieoczywiste bohaterki literackie i filmowe

    fot. Bahar Kaygusuz

  • Zdjęcie ze spektaklu „Justine & Juliette" z Teatru im. Słowackiego w Krakowie

    fot. Wojciech Sobolewski

Masz zaledwie dwadzieścia sześć lat, a na koncie już trzy ważne sztuki – wszystkie zrealizowane na deskach polskiego teatru. Od zawsze wiązałaś plany zawodowe z Polską?
Zupełnie nie. Można nawet powiedzieć, że to wszystko stało się przypadkiem. Kiedy w 2022 r. w ramach programu Erasmus+ zdecydowałam się spędzić semestr w Akademii Teatralnej w Warszawie, nie zdawałam sobie sprawy, jakie otworzy to przede mną możliwości.

Co w takim razie zdecydowało o przyjeździe na Erasmusa akurat do Warszawy?
Zależało mi, aby stypendium odbyć w kraju, w którym kultura i tradycje teatralne są inne niż w państwach niemieckojęzycznych, jak Austria czy Szwajcaria. W tamtym czasie moja macierzysta uczelnia – Instytut Stosowanych Studiów Teatralnych w Giessen – po raz pierwszy podpisała umowę o współpracy z Akademią Teatralną w Warszawie, otwierając możliwość realizowania uczelnianych wymian studenckich. Warszawa intrygowała mnie także z innych powodów. W przeszłości byłam wielką fanką muzyki punkowej tworzonej na terenie wschodnich Niemiec. Od znajomego, który od lat mieszka w Warszawie, słyszałam wiele dobrego na temat polskiej alternatywnej sceny muzycznej, pomyślałam więc, że Erasmus w tym mieście będzie świetną okazją do przyjrzenia się jej nieco bliżej.

Jakie były twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Polski?
Warszawa jest naprawdę wspaniała! Bardzo szybko pokochałam to miasto. Zachwyciła mnie nie tylko architektura, ale też to, jak dużo dzieje się tu w obszarze kultury i sztuki. Już w pierwszych dniach spotkałam wielu życzliwych ludzi, dzięki którym poczułam się w Polsce trochę jak u siebie. Myślę, że udało mi się całkiem sprawnie odnaleźć w lokalnym świecie teatralnym, w którym wszyscy się ze sobą znają i są otwarci na zawieranie nowych przyjaźni. Zostałam też bardzo dobrze przyjęta w warszawskiej Akademii Teatralnej. To jednak, co zaskoczyło mnie już na samym początku, to podejście do nauczania – zupełnie odmienne od tego, które znam z Instytutu w Giessen.

Na czym polega największa różnica?
W warszawskiej szkole panuje znacznie większa dyscyplina, a każdy student reżyserii zobowiązany jest do przygotowania dwóch sztuk teatralnych na semestr. Dla porównania – w Instytucie w Giessen mamy dużo więcej swobody. Jeśli przez cztery lata nauki nie przygotuję ani jednego przedstawienia, nikt nie będzie mi z tego powodu robił wyrzutów. Zostanie to uszanowane jako moja autonomiczna decyzja. Warszawska Akademia kładzie też dużo większy nacisk na naukę teorii i szkolenie warsztatu, w tym aktorskiego. Znacznie więcej uwagi poświęca się historii teatru, a także różnym klasycznym metodom budowania narracji. 

Trudno było ci się odnaleźć w polskim systemie nauczania?
Momentami było to wyzwanie, ale wyzwanie bardzo twórcze i artystycznie produktywne. Do dziś pamiętam gorące dyskusje, jakie prowadziłam z profesorem, który nadzorował moją pracę nad spektaklem „O krok od Gomory”. Podczas wielogodzinnych rozmów ścierały się nasze odmienne podejścia do teatru, co w moim odczuciu było inspirujące dla obu stron. Ogromnie cenię sobie feedback, który otrzymywałam na każdym etapie przygotowań. 
Mam poczucie, że dostałam naprawdę dużo wsparcia. Profesor, który pomagał mi w pracy nad spektaklem, nominował moją sztukę do przeglądu Forum Młodej Reżyserii.

Przegląd przyniósł ci dwie prestiżowe nagrody – „Debiut TR" przyznawany przez TR Warszawa oraz nagrodę „Nowy Świat” Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. 
To prawda. Do dziś pamiętam swoje zaskoczenie, kiedy ze sceny zostało wyczytane moje nazwisko, a ja nie do końca rozumiałam, co się dzieje, bo całe wydarzenie prowadzone było w języku polskim [śmiech]. Okazało się, że obie nagrody stanowią jednocześnie zaproszenie do współpracy. W każdym ze wspomnianych teatrów otrzymałam możliwość realizacji autorskiego przedstawienia. 

Jak wspominasz współpracę z polskimi teatrami?
W obu miejscach dostałam dużo artystycznej wolności – mogłam swobodnie decydować zarówno o temacie spektaklu, jak i o sposobie jego realizacji. Jednocześnie bardzo doceniam to, że nie zostałam pozostawiona sama sobie. Zawsze mogłam liczyć na wsparcie zespołu, który pomagał mi nie tylko w kwestiach formalnych, ale także artystycznych. Koledzy dramaturdzy podrzucali ciekawe inspiracje literackie, a aktorzy z wieloletnim doświadczeniem wnosili interesującą perspektywę na rozegranie czegoś na scenie. Mam dzięki temu poczucie, że w obu miejscach bardzo wiele się nauczyłam.

Spektakl „O krok od Gomory” przygotowywałaś w Akademii Teatralnej w  języku angielskim. Pozostałe dwa, czyli „Miasto kobiet” w TR Warszawa oraz „Justine & Juliette” w Teatrze im. Słowackiego, grane były już po polsku. W jakim języku odbywały się próby?
W obu teatrach zbudowałam zespół złożony z Polaków, Niemców, Austriaków i Szwajcarów, których udało mi się zaprosić do współpracy. W TR Warszawa próby odbywały się głównie po angielsku, ponieważ językiem tym posługiwali się swobodnie wszyscy członkowie zespołu. W Teatrze im. Słowackiego w Krakowie towarzyszyli nam natomiast tłumacze, dzięki czemu mogliśmy używać trzech języków: polskiego, angielskiego i niemieckiego, co znacznie ułatwiało pracę. Muszę przyznać, że dla mnie było to bardzo ciekawe doświadczenie. Reżyserowanie spektaklu granego w języku, którego dobrze nie znam, zmusiło mnie do zrewidowania sposobu pracy. Zainspirowało do poszukiwania uniwersalnego języka teatru i wymusiło częściowe odpuszczenie kontroli, której jako reżyserka chciałabym oczywiście mieć jak najwięcej [śmiech]. Ostateczny kształt sztuki teatralnej to jednak zawsze efekt współpracy całego zespołu, na który reżyser nigdy nie ma pełnego wpływu.

Myślisz czasem o powrocie do Polski?
Pobyt w Warszawie i Krakowie wspominam wspaniale, ale nie mam w planach powrotu. Rozważam natomiast wyjazd na kolejnego Erasmusa [śmiech].

Co z twojej perspektywy stanowi największą wartość tego programu?
Możliwość międzynarodowej wymiany doświadczeń z osobami z artystycznego środowiska. W przypadku szkół teatralnych czy filmowych ma to szczególne znaczenie. Pozwala na nawiązanie współpracy i zaczerpnięcie inspiracji, o które trudniej w sytuacji, gdy cały okres studiów spędzamy w jednym miejscu.