treść strony

Język równych szans

„Wielu słów nawet nie próbuję się uczyć, bo łatwo je odgadnąć. I to się udaje! To bardzo intuicyjny język”. Skąd taka popularność esperanta?

  • Irek Bobrzak jest pasjonatą esperanta

    fot. Szymon Łaszewski

  • Co czwartek, na działce u Irka spotykają się fascynaci języka Zamenhofa

    fot. Szymon Łaszewski

Każdy ma swoje argumenty. – Banalny język, którego można się szybko nauczyć – przekonuje Gosia. – Gramatyka zawiera się w szesnastu regułach, np. wszystkie rzeczowniki kończą się literą o, a przymiotniki – a – dorzuca Marek. – Polski jest trudny, mamy rzeczowniki w trzech rodzajach. Jak tego nauczyć obcokrajowca? A tu wszystkie są rodzaju nijakiego. Za wyjątkiem osobowych, dlatego nawet nie waż się mówić kobiecie, że może być rodzaju nijakiego – żartuje Irek (na zdj. z prawej).

I jeszcze argument finansowy. Znajomość esperanta przynosi czasem duże pieniądze. Paulina Krupińska i Damian Michałowski, prowadzący Dzień dobry TVN, w świątecznym odcinku Milionerów długo się zastanawiali nad odpowiedzią na pytanie za 20 tys. zł. W końcu zdecydowali, że Mi brilu plu to tytuł przeboju Queen The Show Must Go On właśnie w języku esperanto. Nie byli pewni, ale intuicja ich nie zawiodła. Dla Gosi, Marka i Irka to mogłoby być pierwsze pytanie w tej grze, czyli teoretycznie najłatwiejsze.

Kopernik zjednoczenia świata
Esperanto to język, który funkcjonuje od końca XIX w. Mówili nim Charlie Chaplin, Lew Tołstoj i papież Jan Paweł II. Na język esperanto przełożono m.in. Pana Tadeusza Mickiewicza, Lalkę Prusa, ale też Władcę Pierścieni Tolkiena czy książki dla dzieci o przygodach Kubusia Puchatka i Muminków. I ma je kto czytać. Nikt nie zna dokładnych liczb, ale szacuje się, że językiem esperanto posługują się nawet 2 mln ludzi na świecie. – Są wśród nich Niemcy i Amerykanie, którzy dzięki przekładowi klasyki naszej literatury na esperanto chcą się uczyć polskiego – opowiada 60-letni Irek Bobrzak.

Z esperantem zetknął się przez przypadek. – To był rok 1987, przypadało właśnie stulecie istnienia języka stworzonego przez warszawskiego okulistę. W Teleranku sporo o tym mówili, a ja w tym czasie poznałem pewnego Niemca. To on mi powiedział: „Naucz się esperanta, może pójdzie ci łatwiej niż z angielskim” – opowiada Irek. Nie obraził się na znajomego, a radę potraktował po przyjacielsku. Zaznacza, że nie jest humanistą, tylko ma zmysł techniczny. Jest elektronikiem, naprawia aparaturę medyczną.

– Esperanta można nauczyć się w tydzień, mnie zajęło to rok – wspomina. Później przez trzy lata prowadził lektoraty z tego języka na Uniwersytecie Warszawskim. Dziś działa w Polskim Związku Esperantystów. Ma przyjaciół z całego świata. Łączy ich znajomość tego samego języka. Z dumą opowiada o Ludwiku Zamenhofie, który wymyślił esperanto. – Dla mnie to Kopernik zjednoczenia świata. Urodził się w Białymstoku, mieście – konglomeracie narodów. Tam zjeżdżali kupcy wielu narodowości: Żydzi, Niemcy, Rosjanie, Polacy, Łotysze, Estończycy, Litwini, Tatarzy. Dzięki temu Zamenhof już jako dziecko poznał sporo języków. Był świadkiem wielu kłótni na rynku. Wiedział, że ludzie się spierają, bo mówią różnymi językami i przez to się nie rozumieją. Dlatego zaczął układać własny, uniwersalny, którym mogłyby się porozumiewać wszystkie narody. To był wizjoner. Nie dziwię się, że dziś ulice Zamenhofa są w większości stolic na świecie. Jestem pełen podziwu dla intelektu tego człowieka przełomu XIX i XX w. – opowiada.

Czwartkowe noce na działce Irka
Irek Bobrzak założył Varsovia Vento. To serwis z podcastami w języku esperanto. – Kiedyś w Polskim Radiu były audycje w tym języku, ale zlikwidowano je kilkanaście lat temu. Dlatego wypełniamy niszę. Nie chcemy jednak nadawać wiadomości i gadać o polityce, ale mówić o książkach, artystach i kulturze esperanto. Odwiedzają nas goście, z którymi rozmawiamy o tym, co robią – opowiada Irek. Jest duszą towarzystwa.

Czwartkowe spotkania na jego działce to obowiązkowy punkt w kalendarzu tych, dla których esperanto to coś więcej niż tylko język. – Esperantyści lubią poznawać innych i są otwarci na nowe – mówi krótko. Wspomina, jak na swojej działce przyjmował Amerykanina, któremu spodobał się krzak czerwonej porzeczki. – Myślał, że to jakiś dekoracyjny krzew i nie mogłem go przekonać, że owoce się je. Bał się, że się zatruje – śmieje się Irek.

W jego małym, drewnianym domu na działce była m.in. gwiazda brazylijskiej telewizji i lider metalowej grupy z Brazylii. Na ścianie wiszą pamiątki po gościach z pozostałych kontynentów. – Tu wpisali się znajomi z Hawany, obok masz ukraińską flagę, tu jest zdjęcie, gdy odwiedzili mnie Japończycy
– opowiada. Wszystkich łączy to, że znają esperanto. – Siedzimy tu do rana i nie możemy się nagadać.

Na jedno z takich spotkań rok temu przyszła Gosia Młynarska, 26-latka z Warszawy. Znała już pięć języków obcych. Angielskiego i niemieckiego uczyła się w szkole. Fiński i węgierski poznała na studiach, a szwedzkiego nauczyła się z ciekawości.

– Najpierw koleżanka zaprosiła mnie na urodziny, tam usłyszałam o esperancie. Przyszło wiele osób, które później regularnie spotykałam na działce u Irka – wspomina Gosia. – Wszyscy byli otwarci i sympatyczni. Przyjeżdżało tam sporo obcokrajowców. I mimo że nie znałam esperanta, nie czułam ani przez chwilę, żebym była niemile widziana.

Rozmawialiśmy po angielsku – relacjonuje. – W końcu zapisałam się na zajęcia z esperanto. Lubię się uczyć języków, więc łatwo mi to poszło.
Kiedy czuła, że może się już swobodnie porozumiewać w języku esperanto, wybuchła pandemia koronawirusa. – Bardzo żałuję, bo mówię, słucham, piszę, rozumiem teksty, nagrywam podcasty, ale nie mogę teraz wykorzystać esperanta spontanicznie podczas rozmów na żywo. Planowałam pojechać na kilka imprez esperantystów, ale teraz takie spotkania odbywają się tylko w mediach społecznościowych, a to nie to samo – podkreśla.

Bez odmian i wyjątków
Gosi nikt nie namawiał, żeby uczyła się nowego języka. Sama zachęca znajomych. – Esperanto jest świetny na początek, szczególnie dla tych, którzy nie mają predyspozycji językowych, bo ma przejrzystą gramatykę – mówi. Przekonuje, że esperanto po trochu czerpie z rodziny języków romańskich, germańskich i słowiańskich. – Nie ma wyjątków, nie ma odmiany. To już duży plus. To nie tak jak z nauką angielskiego, z którą Polacy mają kłopot, bo u nas są trzy czasy, a tam jest jeszcze kilkanaście innych. W języku esperanto gramatyka jest jak logiczna budowla. Poza tym wielu słów nawet nie próbuję się uczyć, bo łatwo je odgadnąć. I to się udaje! To bardzo intuicyjny język – dodaje Gosia.

Jego wielkim entuzjastą jest także Marek Mazurkiewicz, 32-latek, który studiował biologię na SGGW i od kilku lat współtworzy m.in. esperanckojęzyczne projekty Wikimedia [organizacja non profit zarządzająca serwisami internetowymi typu wiki o wolnej treści – przyp. red.]. O tym języku po raz pierwszy przeczytał dziewięć lat temu w książce Stalowy Szczur Harry'ego Harrisona. – Na początku myślałem, że autor to wymyślił, w końcu to powieść fantastycznonaukowa. Gdy dowiedziałem się, że esperanto jednak istnieje, zacząłem się go uczyć – opowiada Marek. – U Harrisona esperanto jest językiem międzyplanetarnym. Bohater wyruszył ze swojej planety i po drodze nauczył się esperanta. Zdziwiło mnie, że tak szybko, ale okazuje się, że ludzie są w stanie w trzy miesiące opanować język na tyle, by się nim posługiwać w stopniu komunikatywnym – mówi. Marek potrzebował na to dwóch lat.

Pytam, czy nie lepiej znać angielski, którym mówią ludzie wszędzie na świecie. – Esperanto to prostszy język – odpowiada Marek i od razu przechodzi do konkretów. – Z każdego rzeczownika na identycznej zasadzie można zrobić przymiotnik. Podobnie ze słowami „ojciec” i „matka”, one są pochodne. Między innymi dlatego słownik polsko-esperancki jest dwa razy grubszy niż esperancko-polski – mówi Marek. I podaje przykłady: brat to w języku esperanto frato. Siostrę (fratino) tworzymy, odejmując literę o i dodając końcówkę -ino. Podobnie będzie z kotem (kat) i kotką (katino) czy ojcem (patro) i matką (patrino). – Słownik esperancko-polski jest cieńszy, bo żeńskie formy tworzy się od męskich i zawsze powstają według z góry ustalonych reguł – wyjaśnia.

Nie przebili Zamenhofa
Gosia, Marek i Irek mówią, że to, co łączy esperantystów na świecie, to podróże i chęć poznawania nowych ludzi i innych kultur, a to umożliwia im znajomość wspólnego języka. – Niektórym te wyjazdy wywracają życie do góry nogami. Ktoś się zakocha i z poznaną dzięki esperantu osobą układa sobie potem życie – mówi Marek.
– W Polsce mamy wiele mieszanych małżeństw, które połączyła znajomość esperanta – wtrąca się Irek. – Dziś uczą się języków narodowych swoich partnerów, ale ten, który oboje znają perfekcyjnie, to właśnie esperanto. I w tym języku zaczynają mówić ich dzieci.
Gosia to doskonale rozumie. – Nawet gdy się popełni błąd, to i tak łatwo zrozumieć, co druga osoba chce powiedzieć. Ja bardzo lubię słowo, od którego wszystko się zaczęło.

Esperanto oznacza osobę mającą nadzieję.
Marek: – Nie wiem, czy dożyję czasów, gdy esperanto będzie najpopularniejszym językiem na świecie, ale – nomen omen – mam nadzieję.
Irek: – Nam bardzo jest potrzebny język neutralny, a nie narodowy. Dlaczego, jadąc do Wielkiej Brytanii, jesteśmy zmuszeni rozmawiać po angielsku, a gdy Brytyjczycy odwiedzają Polskę, oczekują, że będziemy się do nich zwracać w ich języku? Wyrównajmy szanse, jak chciał Zamenhof. Niech powstanie jeden, uniwersalny język, którego wszyscy muszą się nauczyć na równych zasadach. I pamiętajcie: Zamenhof powiedział, że jeśli ktoś wymyśli lepszy i prostszy język niż esperanto, niech go wdraża. Od 1887 r. pojawiło się wiele koncepcji, ale żadna nie przebiła warszawskiego okulisty. I to jest jego wielka zasługa.