treść strony

Nadgodziny na Erasmusie - precedens czy przełom?

Sąd Najwyższy przyznał rację anglistce walczącej o zapłatę za nadgodziny przy realizacji projektu Erasmusa+. Wyrok odbił się szerokim echem w szkołach. Czy zaangażowani w projekty nauczyciele mogą liczyć na dodatkowe wynagrodzenie?

  • Nikt nie chce pracować za darmo, dlatego ważne jest umiejętne zarządzanie budżetem projektu

    fot. Stock Studio 4477

"Rewolucyjna uchwała”, „Przypadek anglistki ustalił precedens”, „Nie ma lekcji za friko”, „Za pracę trzeba płacić” – krzyczą nagłówki gazet i portali internetowych pod koniec lutego br. Po 13 latach batalii w sądach Ewa Drobik, była nauczycielka języka angielskiego w liceum w Gryficach, czuje ulgę. Sąd Najwyższy przyznaje jej rację: za pracę po godzinach należy się dodatkowe wynagrodzenie. I zasądza jej niemal 32 tys. zł. Na tyle sądy pierwszej i drugiej instancji wyceniają (wraz z odsetkami) jej czas poświęcony na koordynację projektów wymiany zagranicznej uczniów z programu Comenius (poprzednik programu Erasmus+). – Jeśli nauczyciel przekracza normę, to trzeba mu zapłacić – uzasadnia orzeczenie sędzia Piotr Prusinowski. A norma to 40 godzin pracy w tygodniu. Zgodnie z Kartą Nauczyciela 18 godzin to czas przy tablicy (czyli prowadzenie lekcji), pozostałe 22 godziny to opracowywanie lekcji, sprawdzanie klasówek, udział w radach pedagogicznych czy spotkania z rodzicami. O godzinach nadliczbowych w tym dokumencie nie ma ani słowa. – Jak ktoś pracuje dłużej, to Kodeks pracy mówi, że ma prawo do dodatkowej zapłaty lub wolnego. I skoro Karta Nauczyciela nie zawiera nic na ten temat, to oznacza, że stosuje się Kodeks pracy – uściśla sędzia Prusinowski.

Ewa Drobik przypomina sobie, jak na poczcie ważono jej dokumentację, z którą szła do sądu. – 15 kilogramów, a to był dopiero początek – opowiada. Kilkanaście kilogramów dowodów na pracę głównie przy Comeniusie po godzinach i bez wynagrodzenia. Sprawa ciągnie się tyle lat, bo choć kolejne sądy przyznają rację nauczycielce, to odwołania składa organ prowadzący szkołę, czyli samorząd. Wskazuje na lukę w przepisach. Anglistka ma za to mnóstwo argumentów, że praca przy projekcie wymaga dużo czasu. – Przygotowanie wyjazdu, organizacja przejazdów i noclegów, nawiązywanie kontaktów z nauczycielami ze szkoły przyjmującej, spotkania z rodzicami i uczniami. Pracowałam nawet do 
80 godzin tygodniowo – przekonuje.

Gdzie szukać pieniędzy?
Wyrok Sądu Najwyższego budzi zaniepokojenie wśród samorządów, które finansują działalność szkół. Magdalena Bielak, koordynatorka Akcji 1. sektora Edukacja szkolna w Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji, odpowiadającej za realizację programu Erasmus+ w Polsce zauważa jednak, że Fundacja miała tylko jedną sytuację, gdy włodarze gminy – z obawy przed lawiną wniosków od nauczycieli domagających się wypłaty dodatkowych pieniędzy za przygotowanie projektu – zadecydowali, że planują zrezygnować z realizacji projektów.

– Ale to jeden przypadek na blisko 800 zatwierdzonych zgłoszeń. Program Erasmus+ nadal cieszy się ogromnym zainteresowaniem – mówi Bielak.
Dorota Tomaszewska, nauczycielka muzyki i informatyki w gdańskiej podstawówce, w tym roku szkolnym robi sobie przerwę od programu Erasmus+. W poprzednich latach koordynowała wiele projektów. – Potrzebuję odpoczynku, ale to nie tak, że przestraszyłam się uchwały Sądu Najwyższego – przekonuje. – Wcale nie mam obaw, że skończymy realizować projekty Erasmusa+. U nas w szkole są jasne wytyczne, konkretne procedury, wiemy, jak postępować. Każdy nauczyciel, który jest zaangażowany w program mobilności uczniów, podpisuje osobną umowę o dzieło z miastem, w której zapisano wynagrodzenie za pracę koordynacyjną – opowiada.

Wystarczy zajrzeć do Przewodnika po programie Erasmus+. To dokument, w którym krok po kroku opisano wszystko, co jest związane z realizacją projektów, w tym zasady opłacania osób w to zaangażowanych. – Problem można w łatwy sposób rozwiązać, odpowiednio korzystając ze środków przeznaczonych na zarządzanie projektem, które w budżecie stanowią oddzielną pulę – zauważa Magdalena Bielak z FRSE. – To tak zwane wsparcie organizacyjne. Kwota jest ryczałtowa, co oznacza, że nie trzeba się z niej rozliczać ani przedstawiać faktur. To od koordynatorów zależy, ile pieniędzy przeznaczą na opłacanie osób pracujących przy Erasmusie. Ważne, by dobrze gospodarować środkami. Wiemy, że są gminy, które prowadzą konta złotówkowe, a nie walutowe. A przecież na przewalutowaniach w ramach dużych wyjazdów zagranicznych można stracić nawet 18 tys. złotych. To samo dotyczy organizacji przejazdów. Czasem warto wynająć busa dla liczniejszej grupy osób niż samolot dla kilku uczestników. Nie ma co kupować biletów na ostatni moment, bo są drogie. Na wymianach zagranicznych można zaproponować, by uczniowie nocowali u swoich rówieśników, a nie wynajmowali miejsca w hostelach. To są realne oszczędności, które można przesunąć do puli Wsparcie organizacyjne. Najważniejsze jest doświadczenie i dobra współpraca między koordynatorami projektów, dyrektorami szkół i organem prowadzącym – mówi Bielak.

Agnieszka Borkowska, dyrektorka „Królowki” w Siedlcach, przyznaje, że w zarządzanym przez nią liceum koordynatorka projektów erasmusowych ma nieco mniej innych obowiązków. – Nie pełni np. funkcji wychowawcy czy opiekuna samorządu uczniowskiego właśnie po to, by mogła się oddać organizowaniu projektów Erasmusa+. Za to jest wynagradzana z puli projektowej, ponieważ w budżecie szkoły nie ma na ten cel dodatkowych środków. Może liczyć na zwiększony dodatek motywacyjny i nagrodę dyrektora – mówi. Jednocześnie dyrektorka zwraca uwagę, że w projekty włącza się wielu nauczycieli, którzy nie tylko wyjeżdżają z podopiecznymi na mobilności zagraniczne, ale też prowadzą i organizują zajęcia dla uczniów z zagranicy. – Powinno się to mieścić w 40-godzinnym tygodniu pracy – słyszę. – Przy długich, dwutygodniowych wyjazdach to raczej niemożliwe – zauważam. – Wyjazdy zagraniczne mają walor edukacyjny, kulturalny i turystyczny.  Są wymagającą, lecz atrakcyjną formą spędzania czasu z młodzieżą. Gdy wyjazd obejmuje dni wolne od pracy, otrzymują dodatkowe wynagrodzenie, niewspółmierne jednak do zadań, które wykonują – dodaje Agnieszka Borkowska.

Ktoś wywrócił stolik
Z wagi orzeczenia Sądu Najwyższego zdaje sobie sprawę Paweł Korzeń, dyrektor, nauczyciel i koordynator projektów Erasmusa w jednej osobie. Pracuje w Zespole Szkół Politechnicznych w Głogowie. – No i ktoś wywrócił stolik. Kto by chciał pracować za darmo? – pyta. – Od dawna i nauczyciele, i dyrektorzy wiedzieli, że źle się dzieje w szkołach, a wiele kwestii jest nierozwiązanych. Bo jak zorganizować wycieczkę i trzymać się ośmiogodzinnego dnia pracy? Wedle przepisów na każdą dziesiątkę uczniów przypada jeden nauczyciel. Jeśli wyślę 25-osobową klasę, musi pojechać trzech pedagogów. Jeśli jadą na kilka dni, a każdy z nich po ośmiu godzinach ma mieć przerwę, to ilu ja bym musiał wysłać na taką wycieczkę nauczycieli? Oni będą chcieli dodatkowych pieniędzy, wycieczki staną się droższe, a rodzice będą źli. Skończy się tak, że wyjazdy z uczniami zrobią się krótkie. To samo jest z Erasmusem. Przecież te wyjazdy zagraniczne trwają po dwa tygodnie. Tam nauczyciele, nawet jeśli uczniowie mają praktyki, sprawują opiekę non stop. Nie mogą powiedzieć: „Przepraszam, teraz mam wolne, wrócę jutro”. Mam z nauczycielami niepisaną umowę, że za pracę w soboty i niedziele mogą sobie odebrać dwa dni w tygodniu – opowiada Korzeń. Sam – jako koordynator projektów – dostaje co miesiąc dodatek funkcyjny. Zgodnie z uchwałą Rady Powiatu – tysiąc złotych brutto.

– Tym wyrokiem otworzyłam szeroko furtkę wszystkim polskim nauczycielom do domagania się należnego im wynagrodzenia za wykonywaną pracę – uważa Ewa Drobik. – Zwróciłam też uwagę pracodawcom i rodzicom uczniów na fakt, że nauczyciele wykonują ogrom pracy za darmo, nie domagając się zapłaty za godziny nadliczbowe. Zdaję sobie sprawę, że wszelkie zmiany, w tym w mentalności nauczycieli i ich pracodawców, nie nadejdą nagle, lecz wymagają czasu. Wrota jednak zostały już otwarte i dużo zależy od mądrej postawy nauczycieli.

Ewa Drobik po wejściu w spór z dyrektorką liceum w Gryficach zrezygnowała z pracy. Wciąż uczy języka angielskiego, ale gdzie indziej. Jest też tłumaczem przysięgłym języka angielskiego, egzaminatorem maturalnym i ósmoklasisty przy Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej i uczy się wielu języków obcych. – Nie wyjechałam z kilkunastotysięcznego miasta, w którym jestem rozpoznawalna. Ja się szybko nie poddaję – zapewnia.

Zainteresował Cię ten tekst?
Przejrzyj pełne wydanie Europy dla Aktywnych 3/2025: