treść strony

Nie (całkiem) europejsko

Takich doświadczeń jak tutaj w Europie próżno szukać – przekonywał Mounir, koordynator naszego projektu w ramach dziewięciomiesięcznego wolontariatu w Tunezji.

  • Mural namalowany w ramach projektu „Djerbahood"

    fot. archiwum prywatne

  • Wolontariat to nie tylko pomaganie, ale też możliwość podróżowania

    fot. archiwum prywatne

  • Julia podczas pracy w ramach projektu

    fot. archiwum prywatne

Sousse, trzecim co wielkości mieście Tunezji, żar lał się z nieba. Był sierpień 2020 roku. Za dnia powietrze wypełniał odór niewydolnej kanalizacji i gnijących śmieci. Wieczorem, wciąż upalnym, otwierały się kwiaty jaśminu, którego aromat jest jak połączenie miodu i ambrozji – słodki, obłędny. O tej porze roku plaża zwykle pęka w szwach od zagranicznych turystów. W obliczu pandemii rzeczywistość jednak mocno się zmieniła. Nad morzem wygrzewali się tylko Tunezyjczycy… i my – czworo wolontariuszy z Polski.

Jako absolwentka arabistyki [zob. wywiad z Julią Kapałą o studiowaniu arabistyki w ramach programu Erasmus+ i nauce arabskiego w Izraelu: www.frse.org.pl/aktualnosci/polnocpoludnie-rozmowa-z-pasjonatka-kultury-arabskiej – przyp. red.] miałam dość duże pojęcie o stylu życia w kraju muzułmańskim. Wcześniej bywałam już na Bliskim Wschodzie, mieszkałam w Jerozolimie i to właśnie moje inklinacje do tego kręgu kulturowego były jednym z powodów, dla których zdecydowałam się tu przyjechać w ramach projektu Europejskiego Korpusu Solidarności. Chciałam to zrobić od wielu lat, ale jakoś nigdy się nie składało. A to zobowiązania zawodowe, a to związek. W wyniku pandemicznej redukcji etatów straciłam pracę i kiedy podczas długich godzin szukania nowego zajęcia natknęłam się na ogłoszenie o wolontariacie, pomyślałam, że wreszcie nadszedł odpowiedni moment.

Tunezji słodki smak
Codziennie pracujemy gdzie indziej – taka jest idea naszego projektu. – Chcemy, żebyście poznali różne stowarzyszenia, żebyście mieli szerszy obraz życia w Tunezji – mówi Mounir. W związku z tym mamy zajęcia w przedszkolu, w ogrodzie miejskim, w sierocińcu. Jedno się nie zmienia: każdy dzień trzeba zacząć od kawy: tej tureckiej, parzonej w tygielku.

Dodatkowo w weekend często jeździmy do Akoudy, sąsiedniej miejscowości, w której pomagamy w malowaniu murali na ścianach szkół. To jest chyba nasze ulubione zajęcie. Farj, postawny pan z wąsem, przewodniczący stowarzyszenia zajmującego się tym projektem, miesza farby i radośnie krzyczy do nas w dialekcie tunezyjskim: Fahimt? Pyta, czy rozumiemy. Zawsze kiwamy głową.

Obrazki i figury malowane naszą umiarkowanie wprawną ręką zostaną w tych szkołach po naszym wyjeździe. Nie zawsze możemy być dumni z kunsztu, ale zawsze jest mnóstwo zabawy, a czasami z głośników gra Dalida. Przeważnie pojawiają się też różne zainteresowane nami osoby. Przynajmniej raz w tygodniu odpowiadamy na pytanie o to, skąd jesteśmy i co tu robimy. Nowe znajomości, tak rzadkie w dorosłym życiu prowadzonym między 9 a 17, stały się nieodłączną częścią mojej tunezyjskiej egzystencji.

Stałym elementem projektu są też przekąski. Najczęściej tradycyjne ciasteczka makruz, przesłodkie, oblane syropem cukrowym z daktylowym nadzieniem. Do picia kawa – tak słodka, że trzeba ją popić szklanką wody. I tak malujemy i jemy. Czekamy do końca, bo nie wypada wyjść przed wręczeniem certyfikatu i pamiątkowym zdjęciem. Tak, za uczestnictwo w malowaniu szkoły dostajemy certyfikat wraz z podziękowaniem. Potem jest wspólna sesja zdjęciowa, która może trwać nawet pół godziny. Cierpliwie pozujemy i czekamy, aż każdy zrobi sobie zdjęcie, które potem trafi na Facebooka.  Wracamy do domu, w którym latem wesoło brzęczy wiatrak, a zimą buczą farelki.

Krzywa wolontariusza
Kiedy myślę o dniach zwątpienia, które dopadły mnie w Sousse, gdy myślałam, jak będę funkcjonować z internetem, który chodzi, jak chce, uśmiecham się w myślach. Już nie dałabym się oszukać taksówkarzowi, wiem też, ile kosztuje kawa. Zadziwiające jednak, jak szybko można się przyzwyczaić.

Jeszcze przed wyjazdem Hanna, koordynatorka z Polski, wspominała o krzywej wolontariusza. – Ona obrazuje wasze nastawienie i nastrój. Na początku jest entuzjazm, który potem może czasami opadać – mówiła. Zawsze, gdy było trochę gorzej, myślałam o tej krzywej i pocieszałam się, że to chwilowe. Tak działo się, kiedy zapominałam, że Sousse to nie Warszawa, i frustrowało mnie, że nic nie jest na czas. Rendez-vous Arabe – jak mawiają w Tunezji, w której punktualność jest nie lada zjawiskiem. Podobne wątpliwości dopadały mnie, gdy grupki rzezimieszków krzyczały za mną, gdy szłam ulicą. Zawsze mogłam jednak pójść na plażę, całe pięć minut spaceru, i oglądać lazurowy błękit morza. Wtedy krzywa wolontariusza szła w górę.

*Julia Kapała – absolwentka arabistyki na UAM w Poznaniu. Od sierpnia 2020 do maja 2021 uczestniczka projektu EKS „Nowy Początek” w tunezyjskim Sousse. Dziewięciomiesięczny projekt koordynowany przez organizację MODE z Wrocławia oraz ASED z Sousse polegał na udziale w inicjatywach promujących postawy obywatelskie, wymianę kulturową oraz edukację nieformalną.