treść strony

Siedem lat w chmurach

30-letnia Karina Mrowiec od siedmiu lat pracuje jako stewardesa. Na koncie ma już ponad 500 lotów i kilkaset wypraw z plecakiem, podczas których zobaczyła siedem cudów świata. A to wszystko dzięki Erasmusowi!

  • fot. archiwum prywatne

  • fot. archiwum prywatne

  • fot. archiwum prywatne

AZ-S: Jak smakuje cheeseburger z mięsem krokodyla?
KM: Zaskakująco! [śmiech]. Jadłam go na jednej z indonezyjskich wysp. Za to fatalnie smakował cheeseburger w Chinach. Nawet nie chcę myśleć, z jakiego mięsa zrobiony był kotlet... Mam taką tradycję, że w każdym miejscu na świecie, w którym jestem, odwiedzam restaurację serwującą cheeseburgery.

Czyli stąd wzięła się nazwa twojego profilu na Instagramie – „cheesburgermama”. Twoje życie rzeczywiście jest tak kolorowe, jak pokazujesz na zdjęciach?
Wychowałam się w małej miejscowości Tworków [woj. śląskie – przyp. red.]. Od najmłodszych lat czułam, że chciałabym przekroczyć granice rodzinnego miasteczka – podróżować, poznawać nowych ludzi i nowe kultury, próbować nieznanych smaków. Udało się – moje życie jest kolorowe, bo składają się na nie głównie podróże.

Skąd u dziewczyny z Tworkowa takie pragnienie?
Zawsze bardziej niż bajki o księżniczkach interesowała mnie historia Robinsona Cruzoe [śmiech]. Tata czytał mi i moim braciom książki Daniela Defoe, a gdy seria się skończyła, sam wymyślał kolejne przygody. Wtedy zrodziło się we mnie marzenie, aby zobaczyć świat. Postanowiłam zostać stewardesą. Co prawda przyjaciele śmiali się, że prędzej zostanę księżniczką, ale ja miałam swój cel. W podstawówce zaczęłam się uczyć języka niemieckiego, oglądając bajki na niemieckich kanałach telewizyjnych. Potem poszłam do dwujęzycznego liceum w Raciborzu, gdzie rozpoczęłam przygodę z językiem angielskim, a kontynuowałam ją na Uniwersytecie Opolskim – na studiach licencjackich z filologii angielskiej. Gdy byłam na trzecim roku, pojawiła się okazja wyjazdu na Erasmusa do Niemiec, na Uniwersytet w Ratyzbonie. Nie wahałam się ani sekundy.

Co ten wyjazd zmienił w twoim życiu?
Erasmus otworzył mi okno na świat, zadziałał jak zastrzyk radości. Nabrałam jeszcze większej motywacji do nauki języków obcych, chodziłam na dodatkowe zajęcia z czeskiego i hiszpańskiego, dzięki czemu dziś mogę nawiązywać lepsze relacje z pasażerami.

Na Erasmusie prowadziłaś pamiętnik.
Kiedy go dziś przeglądam, mam wrażenie, jakby pisała go inna osoba. Przed wyjazdem miałam wiele obaw związanych z tym, jak poradzę sobie w innym kraju, jak przyjmą mnie obcy ludzie, czy będę rozumiała prowadzone po niemiecku zajęcia. Do wspólnego wyjazdu przekonałam koleżankę, Jowitę. W Niemczech spodobało nam się tak bardzo, że przedłużyłyśmy pobyt na Erasmusie o kolejne pół roku. Dziś obie mieszkamy w Niemczech – ja w Monachium, Jowita w Kolonii.

Jednak po Erasmusie wróciłaś jeszcze na jakiś czas do Polski.
Tak, i było mi bardzo trudno znaleźć sobie miejsce w moim starym życiu. Razem z przyjaciółmi nazwaliśmy to „syndromem posterasmusowym” [śmiech]. Trudno było mi sobie wyobrazić, że teraz, po takiej przygodzie, rozpocznę tradycyjne studia magisterskie. Na szczęście poznałam wówczas dziewczynę, która pracowała jako stewardesa. Zachwyciły mnie jej opowieści o Barbadosie i Jamajce… Mówiła o tym tak, jakby wróciła z zakupów w markecie. Tak się złożyło, że Condor, w którym była zatrudniona, akurat szukał nowych pracowników, i ja – zamiast pójść wytyczoną ścieżką – postanowiłam spełnić swoje marzenie o podróżach. Miałam tę odwagę dzięki Erasmusowi, bo wyjazd do Niemiec dał mi tyle energii i wiary we własne siły, że byłam pewna, iż wszystko się uda. I tak, w wieku 23 lat, zostałam stewardesą.

Mimo że bałaś się latać samolotami!
Tak [śmiech]. Gdy jako 19-latka po raz pierwszy leciałam samolotem, tak bardzo się bałam, że chciałam wyspowiadać się u księdza, który był jednym z pasażerów. Potem, zanim zostałam stewardesą, leciałam samolotem jeszcze tylko raz – do Frankfurtu na rozmowę kwalifikacyjną, właśnie do Condora.

Teraz bardzo dużo podróżujesz. Zdarza się, że na drugim końcu świata spotykasz znajomych z Erasmusa?
Jasne! Ot, chociażby niedawno w Kapsztadzie spotkałam kolegę, Włocha, z którym studiowałam na Erasmusie. Nie mogliśmy uwierzyć, że w tym samym czasie spacerowaliśmy po tej samej uliczce w południowej Afryce i na siebie wpadliśmy.

W pracy, na pokładzie samolotu, też zdarzają ci się niezwykłe sytuacje?
Każdy lot jest przygodą. W pierwszym roku mojej pracy na pokładzie samolotu urodził się Noah. Jego mama, Cynthia z Brazylii, nie spodziewała się porodu w siódmym miesiącu ciąży. Na szczęście wszystko szczęśliwie się skończyło i do dziś utrzymujemy kontakty.

Latając po świecie, miałaś okazję zwiedzić wiele miejsc.
W liniach Condor specjalizujemy się w długich lotach, trwających do 13 godzin. To głównie loty międzykontynentalne, więc zwiedziłam już prawie cały świat. Ta praca pozwala mi spełniać marzenia. Dzięki niej zobaczyłam m.in. Wielki Mur Chiński, Tadż Mahal, pomnik Chrystusa w Rio de Janeiro czy Chichén Itzá w Meksyku. Moje życie wygląda tak, jak sobie wymarzyłam. Jest jak kolorowa pocztówka z podróży.

Zainteresował Cię ten tekst?
Przejrzyj pełne wydanie Europy dla Aktywnych 1/2023: